sobota, 23 lutego 2013

Na Szlaku Architektury Drewnianej




W ramach naszego Kółka i lekcji artystycznych, 21 października 2012 roku wybraliśmy się na wycieczkę Szlakiem Architektury Drewnianej. Poznawaliśmy kulturę i legendy związane z miejscami poszczególnych obiektów. Jak zwykle zachwycaliśmy się uroczymi pejzażami naszej okolicy. Wyjechaliśmy z naszej rodzinnej miejscowości – Wysokiej do Spytkowic, gdzie zwiedzaliśmy XVII-wieczny kościół i dzwonnicę.

Następnie przemieściliśmy się na Piątkową Górę, gdzie poznaliśmy historię kolejnego obiektu sakralnego – słynnego XVIII-wiecznego kościoła.

Wybraliśmy się także do Łętowni, która kiedyś była naszą pierwszą parafią. Tam podziwialiśmy drewniany kościół z II połowy XVIII wieku.

Jako ostatnim obiektem, który zwiedzaliśmy był XVIII-wieczny dwór na Chrobaczem. Dwór ten jest jednym z niewielu, który oparł się wojnom, pożarom i zapomnieniu.

WNIOSKI:
v     Oprócz poznanych historii i legend dokonywaliśmy też pomiarów i orientacji według stron świata zwiedzanych przez nas obiektów architektonicznych;
v     Poznaliśmy starosłowiański sposób mierzenia wysokości obiektów;
v     Uczyliśmy się jak robić pełną dokumentację fotograficzną, malarską i architektoniczną. Na jej podstawie wykreślaliśmy plany zwiedzanych obiektów;
v     Zauważyliśmy, że wszystkie obiekty jak przystało na stare budowle sakralne, orientowane są według stron świata z prezbiterium na wschodzie;
v     Głównym budulcem wykorzystywanym do budowy jak i wystroju było drewno i kamień, którego na naszych terenach jest pod dostatkiem;
v     Była to też i wielka lekcja patriotyzmu, nie tylko lokalnego w poznaniu naszej Małej Ojczyzny, bo przecież z tych małych składa się to, co najważniejsze – Polska!

Zdobywając i opanowując naszą wiedzę i doświadczenie czuliśmy się spełnieni i zaangażowani, zwłaszcza że nigdy przedtem nie zdobywaliśmy jej w tak niekonwencjonalny sposób. Swoją wiedzę i doświadczenie wykorzystujemy na lekcjach innych szkolnych przedmiotów i w szkolnych imprezach.  

czwartek, 21 lutego 2013

Słowo o Ignacym Ligaszewskim




Jubileuszowa 150. rocznica wybuchu Powstania Styczniowego sprzyja kolejnym wspomnieniom, refleksjom nie kończącym się sporom i jak przy każdej tego rodzaju okazji padają, bo paść muszą pytania:
- czy było potrzebne?
- czy mieliśmy jakiekolwiek szanse?
- co nam, jako narodowi, ono dało?
- po co nam to było?

To są tematy na niekończące się „nocne Polaków rozmowy”. I daj Boże ich jak najdłużej, bo w obecnej rzeczywistości, prowadzonej polityce, codziennym zabieganiu – jednych za chlebem, drugich za karierą; z trzeciej zaś strony liberalne młodzieży chowanie sprzyja zapomnieniu, zobojętnieniu i w ogólnym rozrachunku wynarodowieniem.

Może dobrze choćby przy okrągłych rocznicach wspomnieć uczestników tego zrywu, przywołać ów trudny, bolesny czas. O tym powstaniu mówi się, że było ono:
- najdłużej trwającym, bo od 22.I.1863 do grudnia 1864 roku;
- kolejnym powstaniem straconych szans;
- pełne nieporozumień i rywalizacji;
- bez jedności działania
To prawda, ale mówimy także o tym, że:
- patriotyzmu Polakom nigdy nie brakowało;
- jako naród potrafimy zjednoczyć się i dla Ojczyzny jesteśmy zdolni do największych poświęceń
- jesteśmy wolni duchem i o tę wolność potrafimy walczyć;
- to Powstanie wydało wielu bohaterów, świętych i błogosławionych, brali w nim udział ramię w ramię: szlachta, mieszczanie, chłopi i duchowieństwo niższego szczebla; Polacy, Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Węgrzy i Włosi;
- ich walka odbiła się szerokim echem w całej Europie.

Europa znowu usłyszała o tych, którzy nigdy nie pogodzili się z utratą niepodległości, o dumnych, niepokornych, miłujących wolność i pokój Polakach.

O tych, którzy nawet w obliczu klęski na zgliszczach rozpoczynali pracę u podstaw: praca, nauka i patriotyczne wychowanie.

Czy nasza ziemia wydała romantyka i pozytywistę tamtych czasów? Pewno niejednego – ale chciałam przywołać tutaj postać Pana Ignacego Ligaszewskiego (26.VII.1835 – 23.X.1888), który jako młody człowiek przedarł się przez zieloną granicę czyli kordon, i dołączył do powstańczych szeregów. Po upadku Powstania i rozwiązaniu jego oddziału powstańczego, powrócił do Jordanowa i jak wielu innych zamienił powstańczą dwururkę na pióro. Wyjednał u władz zaborczych pozwolenie na założenie szkoły i został jej pierwszym kierownikiem.

W jakim duchu była wychowywana młodzież świadczy fakt, że rozwijały się towarzystwa patriotyczno-paramilitarne oraz te zrzeszające młodzież w kościołach.

Bóg, Honor, Ojczyzna – temu hołdowali młodzi wychowankowie powstańca-nauczyciela. Tą ideę przekazywali dzieciom i wnukom, którzy rozwijali i upiększali nasze miasto, a gdy Ojczyzna była potrzebie, walczyli o nią na frontach I i II Wojny Światowej. Świadczą o tym pomniki, groby, tablice pamiątkowe i Krzyż Grunwaldu przyznany naszemu miastu. Patriotyzmu nie uczy się jednego pokolenia, to proces ponadczasowy. Dlatego też proponuję, by Towarzystwo Miłośników Ziemi Jordanowskiej przybrało imię Ignacego Ligaszewskiego. Naszego lokalnego bohatera – powstańca, syna naszej ziemi. Po co? - po to, aby dzieci i młodzież prowadzone na nasz jordanowski cmentarz przez rodziców, a potem przez nauczycieli odbierały tutaj, przy Jego grobie pierwsze lekcje patriotyzmu. Nie ma przyszłości bez przeszłości, to ona jest nośnikiem pamięci na przyszłe pokolenia. Jeżeli nie chcemy się rozpłynąć, rozmyć, w tzw. „Zjednoczonej Europie” jako naród – musimy o tym pamiętać. Tylko tak, i aż tak, możemy spłacić dług wdzięczności minionym pokoleniom. 

środa, 13 lutego 2013

Podsumowanie Słowiańskiego Roku Szkolnego



        

Nadszedł czas podsumowań jak na koniec Roku Szkolnego przystało, to podsumujemy nasz rok, podczas którego poznawaliśmy zwyczaje, obyczaje, obrzędy i religię naszych Przodków–- Słowian. A że rytm Ich życia wyznaczały pory roku, przeto podsumujmy:
v    Jesienią uczestniczyliśmy w Święcie Plonów – Dożynkach, które rokrocznie są organizowane w naszej Gminie – Gminie Jordanów, a co cztery lata organizowanych przez filię GOK w naszej wsi. Obrzęd ten znamy z autopsji i od najmłodszych lat.
v    Jesień to także czas pamięci o naszych Drogich Nieobecnych, w związku z tym świętem zgłębiliśmy wiedzę o obrzędzie Dziadów.
v    Głęboka jesień z coraz dłuższymi wieczorami, sprzyjająca wzajemnym odwiedzinom, tańcom, darciu pierza, naprawom odzieży i obuwia – ale jest to także i czas wróżenia na Przyszłość. Dlatego chętnie podtrzymujemy zwyczaj wróżenia z wosku i innych rekwizytów w ten niezwykły wieczór andrzejkowy.

W czas Przesilenia Zimowego dokonywaliśmy porównań: zwyczajów naszych przedchrześcijańskich Przodków i tego, co po Nich przejęliśmy:
v    Dekorujemy nasze domy jedliną;
v    Zamiast udekorowanego snopa zboża dekorujemy choinkę, wieszamy jemiołę, wieńce z ostrokrzewu – jednym słowem niech „złe” nie wciska się do chałup;
v    Piekliśmy też jedno z najstarszych znanych nam ciast – pierniki, ciasto pierne, wonne, ostre i o długim terminie przechowywania do spożycia. Wszak dawniej nie znano zamrażarek czy próżniowego zabezpieczania żywności przed zepsuciem. Dowiedzieliśmy się, że żywność konserwowano przez suszenie, solenie i typowo słowiański wynalazek… – kiszenie!
v    Na wiosnę spaliliśmy Marzannę – symbol długiej, mroźnej zimy (słowiańska Marzanna była także symbolem śmierci!) i topniejących zapasów żywności dla ludzi i zwierząt;
v    Podczas Równonocy Wiosennej tak jak nasi Przodkowie zdobiliśmy pisanki – symbol odradzającego się życia i z pasja poddaliśmy się zwyczajowi wiosennej ablucji w postaci wszechobecnego Śmigusa-Dyngusa;
v    Przesilenie Letnie to Noc Kupały, ognisko, wianki puszczane na wodę i sprawdzian – próba ognia i wody dla młodych chłopców. My na Podhalu palimy ognie w drugi dzień Zielonych Świątek;
v    Nasz cykl zakończyliśmy prezentacją podczas której, przy wonnym pierniku i ziołowej herbacie przedstawiliśmy zaproszonym gościom panteon naszych słowiańskich bóstw.

Ich wizerunki namalowaliśmy na kartonach, zapoznaliśmy się z Ich wyobrażeniem i „życiorysem” – jak to mówiliśmy i z zakresem działania oraz atrybutami poszczególnego bóstwa. Teraz wiemy, że nie jesteśmy gorsi od Greków, Rzymian czy Germanów, i że Słowianie, którym przyszło żyć w strefie klimatu umiarkowanego z czterema porami roku plus dwoma przejściowymi: przedzimiem i jakże ciężkim przedwiośniem-przednówkiem musieli:
v    Zadbać o zebranie, umiejętne zakonserwowanie bądź przechowywanie żywności dla siebie i hodowlanych zwierząt;
v    Zgromadzić opał;
v    Zmienić ubiory z lekkich letnich na chroniące przed wiatrem, wilgocią i mrozem ciężkie, zimowe okrycia.

Zrozumieliśmy, dlaczego mamy tak ograniczoną wiedzę o tamtych czasach:
v    Brak pisma;
v    Nietrwałe drewno jako główny budulec;
v    Zmiana wiary.

Ale wiemy, ile obrzędów i obyczajów przejęło chrześcijaństwo i pozwoliło na ich kultywowanie.

Panteon naszych słowiańskich bogów to kwidesencja religii wschodnich, północnych i tych z kultury śródziemnomorskich.

Nie damy sobie wmówić, że jak Grecy stworzyli swoją kulturę, to Słowianie po drzewach chodzili. Może i chodzili w poszukiwaniu odpowiednich gałęzi na łuki i strzały, runa leśnego, którym się żywili, podbierania miodu leśnego i wosku z barci, po który tak jak po bursztyn chętnie przybywali jeszcze w czasach wczesnych Słowian –-„wyżej ucywilizowani” (co przejawiało się jeno skutecznością w zniewalaniu i eksterminacji innych narodów) Rzymianie.

Dożynki i pieczenie chleba




Dożynki – to największe w roku święto gospodarskie rolników będące ukoronowaniem ich całorocznego trudu, obchodzone po zakończeniu wszystkich najważniejszych prac polowych, zebrania plonów, a głównie plonów zbóż.

Dawniej dożynki nazywano Wieńcowem lub Okrężnem. Dożynki w Polsce obchodzono od XVI lub na przełomie XVI i XVII wieku, kiedy na naszych ziemiach rozpoczęła się gospodarka dworska. Była zabawa, poczęstunek i tańce – w nagrodę za dobrze wykonane prace przy żniwach i zebrane plony. Gospodarzem Dożynek najczęściej był dziedzic – z szacunkiem przyjmował wieniec od Przewodnicy, wnosił do domu, ustawiał na stole i prosił Przewodnicę do tańca, poczym prowadził wszystkich do stołów, ustawionych przy dziedzińcu lub w stodole i częstował ich dobrym jedzeniem i napitkiem. Po uczcie rozpoczynały się tańce trwająca do późnych godzin.   

Rytm naszym słowiańskim przodkom wybijały cztery pory roku. My nasz cykl poznawania ich zwyczajów i obrzędów rozpoczęliśmy od dożynek, a zwłaszcza najważniejszego po wieńcu dożynkowym produktu, jakim jest   chleb. Wypiekany jest on na tą uroczystość z mąki z nowo zebranych zbóż.

Ludzie wypiekają chleb od 12.000 lat. Archeolodzy znaleźli najstarszy bochenek chleba na Krecie. Jego wiek określa się na 6100 lat. Egipcjanie w 2600 r. p.n.e. poznali sposób, jak zrobić chleb pulchnym. Do tego bowiem czasu był to raczej twardy podpłomyk, który łamało się i żuło zmiękczając go wodą czy innym napojem. Zakwas zawsze roi się i robiło tak samo. Należy zmieszać wodę z odpowiednią ilością mąki i pozostawić w cieple, aż zacznie fermentować. Inny przepis, to mieszanie wody z odpowiednimi ziołami. Zakwas jest zupełnie naturalną substancją spulchniającą.

Chleb wypieka się w piecu piekarskim w temperaturze 200 –250°C. Zawiera on 45 – 49% węglowodanów, 4,5 – 8,3% substancji białkowych, 1% tłuszczu, 1,5% błonnika i 48% wody. Skórka chleba składa się ze skarmelizowanych dekstryn. Chleb jest najpowszedniejszym pożywieniem człowieka i wielu zwierząt. Dla chrześcijan symbolizuje on ciało Jezusa Chrystusa.   

A oto, jak piekliśmy chleb w naszej Szkole, kliknij i zobacz: http://www.youtube.com/watch?v=ElKz8iO_-lU 

Dni Jordanowa: odznaczenia, dzieła sztuki i popisy



Pierwsza obudziła się niedziela. Spojrzała w niebieskie niebo, przejrzała się w rozświetlonej słońcem Skawie i uznała, że jest piękna. Niestety – poranek był co najmniej rześki – temperatura w nocy spadła do +8˚C, jak to po św. Ance. Za to ciśnienie atmosferyczne wyskoczyło do poziomu 1021 hPa, a wilgotność powietrza spadła do 40%. Tak nawiasem mówiąc, to w drugiej połowie nocy nad Jordanowem można było zobaczyć koniunkcję Księżyca z Jowiszem, która także wyglądała bardzo atrakcyjnie…

Idąc na spacer z Argosem napotykam na zmarznięte osoby, które bawiły się do białego rana. Mimo zziębnięcia na twarzach uśmiechy. Wszyscy bawili się dobrze…

Tuż po południu, w jordanowskim ratuszu odbyła się krótka uroczystość wręczenia odznaki „Zasłużony dla Ziemi Jordanowskiej” – w tym roku byli to Pani Maria Maciąga, Pan Insp. Kazimierz Kania i Pan mgr Jakub Jeziorski – za zasługi dla społeczności miasta Jordanowa. Potem nastąpił koncert naszego miejskiego chóru Bel Canto, znanego w całej Polsce i coraz szerzej w Europie…

Jeszcze tylko rzucamy okiem na wystawę prac twórców „Pasji”, które były tworzone rzeczywiście z pasją i artyzmem. Wystawa ta była w Sali USC w Jordanowie – a jak wyglądała – widzicie na załączonych obrazkach.

Wychodzimy na zewnątrz i idziemy na lody. Potem o godzinie 14:30 oglądamy popis strażackiej akcji ratowniczej w wykonaniu chłopców z naszej OSP. Okazuje się, że taka akcja to prawdziwa demolka samochodu, który jest cięty i otwierany jak puszka konserw, z tym, że w środku jest uwięziony ranny i/albo poparzony człowiek oczekujący pomocy. W kilka minut z samochodu zostaje tylko podwozie, a nieszczęsny kierowca (i ewentualni pasażerowie) wyjęci na zewnątrz i prowizorycznie opatrzeni i przygotowaniu do transportu do szpitala.

Czasami zdarza się, że nie ma strażaków i sanitariuszy pod ręka i trzeba czekać na pomoc na drodze. Co trzeba robić, o tym mówili jordanowscy harcerze z naszego Hufca ZHP. Dawniej nazywano to samarytanką, teraz nazywa się to bardziej uczenie i mniej zrozumiale, ale sens jest jeden – jak najdłużej utrzymać poszkodowane go przy życiu do przyjazdu pomocy. Bardzo pouczające widowisko.  

A my powracamy do wioski historycznej, gdzie kręcą się wojskowi z różnych epok i znajduje się coś dla ciała – w kociołkach bulgocze bigos i zapiekanka, a na stołach znajduje się chleb, smalec, kiszone ogórki, masło i ciasta! Przysmaki te przygotowały do degustacji Panie ze szkoły Dobrego Gotowania przy MOK Jordanów.

No a potem to już tylko muzyka, zabawa, i spotkania w kręgach rodziny i przyjaciół do białego rana!    

Kliknij: http://grzybypl.blogspot.com/2011/08/dni-jordanowa-odznaczenia-dziea-sztuki.html

Dni Jordanowa: Wśród mieszczan, rycerzy i kmieci



Relacja „na gorąco” zwioski historycznej. W ramach obchodów Dni Jordanowa, zorganizowana została już po raz drugi na jordanowskim Rynku wioska historyczna, która zgromadziła przede wszystkim rzemieślników i artystów. Obowiązywały albo stroje z epoki, albo letnio-wakacyjne.

Pogoda dopisała! Po nocnym deszczu i paskudnym wietrze z chmurzyskami, ranek powitał nas słońcem, które zrazu nieśmiało, a potem coraz jaśniej świeciło nad naszym Miastem, aż wreszcie po południu zajaśniało całą pełnią sierpniowej krasy na bezchmurnym niebie! Wprawdzie wiał chłodnawy, północny wiaterek, ale tylko przyjemnie chłodził, a nie lodowato kąsał…

Poszliśmy tedy na Rynek i my…

Pierwej nasz wzrok przykuła sztuczna ściana do wspinaczki, gdzie jakieś dziewczę walczyło zwysokością i stromizną. Wyszła ona mniej więcej do połowy ściany, ale potem odpadła ku uciesze gawiedzi, co ją obserwowała i fotografowała. Ale my nie poświęcaliśmy jej zbytnio uwagi i poszliśmy dalej.

Najpierw skierowaliśmy swe kroki do straganu na którym pyszniły się wyplatane z drucików i siana „ździebloszki”: ptaszki, zwierzątka, smoki… Para artystów w strojach z epoki oferowała także inne wyroby rękodzielnicze.

Potem minęliśmy rycerzy w pysznych, pełnych zbrojach, którzy zażywali odpoczynku przed turniejem czy po turnieju w cieniu drzew naszych Plant. Gdyby wycięto te drzewa, teren Plant zamieniłby się w pustynną patelnię, bo słońce prażyło niemiłosiernie, a pod drzewami panował miły chłodek.

Następnie poszliśmy do artysty-garncarza, na stoisku którego pyszniły się przepiękne wyroby: dzbanuszki, dwojaczki, kubeczki, misy, garnki i inne naczynia z wypalanej gliny. Przyznaję, że łzy mi w oczach stanęły na ich widok, bo przypominały mi czasy młodości mojej, kiedy takie wyroby można było kupić w każdy poniedziałek na jarmarku i przykrym jest to, że wyparła je chińsko-koreańska plastykowa tandeta…

Obok garncarza znajdował się warsztat snycerza, który na poczekaniu rzeźbił w lipowym drewnie już to ozdobne talerze, już to figurki aniołów, ptaszków i innych stworzeń.

Dalej natknęliśmy się na kociołek z bulgocącą zawartością. Nie wiem, co tam było, ale to chyba był albo bigos, albo kwaśnica na wieprzowinie. NB, obok kotła z jednej strony znajdowała się pracownia maselniczki i serowarów, gdzie można było spróbować produktów mlecznych: masła i białego sera z autentycznego, nie rozcieńczanego i niechemizowanego mleka krowiego.

Poza tym znajdowała się tam także kądziel, na której robiono nici na tkaniny wełniane czy lniane… Widok, który już dawno odszedł do lamusa historii i tylko takie prezentacje przypominają o tym, jak produkowano odzież w dawnych czasach…

A skoro mowa o maśle i serach, to wypada także powiedzieć o chlebie. Był on, a jakże – w kilku odmianach: bochenków i kołaczy – w tym słynne sidzińskie kołacze z dodatkami sera i ziół. Można było je wszystkie spróbować z masłem, miodem, solą… Poza chlebem i kołaczami były tam także znane z literatury placki – moskale. Bardzo dobre, ale dla ludzi mających zdrowe zęby – sic!

A skoro o chlebie mowa, to obok straganu piekarzy znajdował się stragan rzeźnika, na którym pysznił się upieczony w całości prosiak. Za drobną opłatą „co łaska” można było dostać kawałek smakowitej wieprzowinki do zdegustowania. Zdegustowałem – istotnie wspaniała. Miałem w nosie wszystkie ostrzeżenia lekarzy i dietetyków mówiące o złym wpływie „złego” cholesterolu na moje naczynia.

Tuż obok podziwialiśmy rycerskie koniki ze Stadniny w Toporzysku, dwa śliczne i sympatyczne zwierzaki, które były nieco zdeprymowane hałasem i obecnością tak wielkiej ilości ludzi. No i same namioty wojowników – od rycerzy spod Grunwaldu, aż do zagończyków JKM Michała Korybuta Wiśniowieckiego i uczestników Victorii Wiedeńskiej JKW Jana III Sobieskiego, obok których znajdowała się ekspozycja ówczesnej broni i zbroi, działająca na wyobraźnię szczególnie najmłodszych. Tuż obok znajdowały się także… dyby, w które drzewniej zakuwano co bardziej niesfornych mieszkańców Miasta.

No i wśród eksponatów znajdował się także nasz, grzybowy akcent – piękne rydzyki, kozaki i potężny prawdziwek, z którym sfotografowała się Ania.

Kolejnym punktem programu był pokaz szermierki na szable – w czasie którego dwaj panowie w kontuszach nie żałowali pałaszy i walili nimi jak Wołodyjowski czy Kmicic. Po pojedynku do pierwszej krwi (dosłownie i w przenośni) przyszedł czas na zawody łucznicze, w których udział wzięli młodzi adepci tego sportu. Nie muszę dodawać, że strzelający z łuku chłopcy przyciągali uwagę przede wszystkim dziewcząt, które otoczyły strzelnicę i przyglądały się zawodom… Należy tutaj dodać, że był to konkurs strzelecki, w której pierwszą nagrodą był Róg Myśliwski założyciela naszego Miasta – Wawrzyńca Spytka Jordana, zaś sam konkurs miał rangę imprezy powiatowej!

Robimy jeszcze jeden obchód Rynku, gdzie znajdowały się dmuchane zamki, batuty i inne dziecięce atrakcje, lodziarnia i stragany z różnymi – tym razem współczesnymi wyrobami – i udajemy się do Galerii Pod Basztą, gdzie znajduje się ekspozycja prac rękodzielniczych – naszych hafciarek, które pracowały także na Rynku.

Ekspozycja zawierała kilkanaście ciekawych prac, które już to były oryginalnymi wytworami ludowych artystek, już to kopiami obrazów słynnych mistrzów pędzla. Wszystkie pięknie oprawione i wyeksponowane na ścianach Galerii.

Wracamy do domu nieco żałując, że nie mogliśmy wziąć udziału w tej imprezie we wrześniu ubiegłego roku. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku też dopisze nam i pogoda oraz nasiwspaniali Organizatorzy i Sponsorzy, którym zawdzięczamy te wspaniałe wrażenia!  

Kliknij: http://grzybypl.blogspot.com/2011/08/dni-jordanowa-wsrod-mieszczan-rycerzy-i.html

Przedpołudnie pod wulkanami



    
Przepiękny japoński wulkan – święta góra Japończyków – Fuji-san i kwitnące na wiosnę sady wiśniowe – dwa symbole Kraju Wschodzącego Słońca


Pierwszy dzień ferii spędziliśmy z naszą Panią Leśniakiewicz na interesującym seansie filmowym na temat zagłady trzech starorzymskich miast: Herculaneum, Pompeii i Stabiae, które znikły pod grubą na 15-25 metrów warstwą popiołów wulkanicznych (tefry) wyrzuconych w powietrze w czasie potężnego, katakliktycznego wybuchu Wezuwiusza, w dniu 24 sierpnia 79 roku, w którym zginęli niemal wszyscy mieszkańcy Herculaneum i Pompeii, a nieliczni mieszkańcy Stabiae zdołali się uratować – w tym późniejszy słynny uczony rzymski – Pliniusz Młodszy. Jego stryj – również uczony i admirał rzymskiej floty – Pliniusz Starszy zginął w czasie wybuchu wskutek zatrucia gazami wulkanicznymi. Wszystko to mogliśmy oglądać na wstrząsającym filmie pt. „Ostatni dzień Pompejów”, na którym godzina po godzinie pokazano zagładę tych miast i to, co po nich pozostało… 

Projekcję filmu poprzedziła prelekcja Pana Roberta Leśniakiewicza połączona z prezentacją pt. „Wulkany – piękno i groza”, w czasie której opowiedział nam o wulkanach, zjawiskach wulkanicznych i towarzyszącym im kataklizmach.

Była to naprawdę interesująca i atrakcyjna lekcja historii starożytnej oraz geologii, wulkanologii i geografii! 

Od jaskiń Altamiry do Doliny Królów



   

Nasza Szkoła od kilku dni przypomina swym wystrojem Pergamon Museum w Berlinie, albo Muzeum Starożytności w Kairze, a wszystko za sprawą wystawy plastycznej, której twórcami stali się uczniowie klasy I G. Wystawa ta obejmowała okres od czasów prehistorycznych do Antyku.

Wchodzącego do Szkoły witają najpierw z jednej strony malowidła naskalne z jaskiń Altamiry – tego świtu Ludzkości i ludzkiej sztuki. Bo już wtedy sztuka służyła celom sakralnym i upiększającym ludzkie siedziby. Widzimy sceny z polowań na mamuta i na jelenie bądź renifery. To miało zapewnić naszym dalekim Przodkom szczęście, powodzenie i dostatek.

Po drugiej stronie pysznią się malowidła egipskie i greckie. Jest więc tam Izyda, jest Horus i Ozyrys, tancerki egipskie z instrumentami muzycznymi – polichromie znane ze ścian grobowych Doliny Królów.  Poza tym jest tam  potężny, brodaty Zeus z piorunem w dłoni i Hefajstos z młotem. Dwie postaci z czerwonofigurowej ceramiki achajskiej. Patrząc na nie mimowolnie przypominają się strofy z poematów „Iliada” i „Odyseja” Homera oraz „Eneida” Wergiliusza…  

Wystawa ta przypomina nam długą drogę, jaką przeszliśmy od czasów kamienia jeszcze nie rozłupanego do czasów, w których wznoszono potężne świątynie i pałace Starożytności, zaś artyzm, z jakim wykonano te malowidła pozwala na optymistyczne wnioski, że nasza młodzież nie jest wcale taka zła, a pasja i artyzm z jakim wykonano te dzieła dobitnie mówią, że i współczesna młodzież czuje potrzebę przeżywania, a tym samym  realizowania się w sztuce.   

Szkolna Wigilijka w Wysokiej





  
Robert K. Leśniakiewicz
W dniu Przesilenia Zimowego – czyli 21.XII. – miałem okazję i przyjemność uczestniczyć w szkolnej Wigilii w Zespole Szkół w Wysokiej k./Jordanowa. Dzieciaki zaprosiły na kolędowanie swoje mamy i swoją Panią, która pomogła im w organizacji tej uroczej wigilijnej imprezy. Były tam piękne stroiki na stół, okna i drzwi, choinka i szopka betlejemska. Był uroczysty obiadek, ciasta i kompot, a nade wszystko łamanie się opłatkiem, ciepłe życzenia i prezenty. 
I kolędy, pastorałki i piosenki Bożonarodzeniowe. Pogoda dopisała – było biało, słonecznie, mroźno i baaardzo uroczyście!  I ja tam byłem i zdjęcia robiłem – a kto je chce zobaczyć i jako pełnoformatowe ściągnąć, to zapraszam na stronę:http://www.facebook.com/album.php?aid=37364&id=100000334083637&fbid=178344578853344. 

W solnych podziemiach Bochni



16 listopada 2010 r., zwiedziliśmy kopalnię soli „Bochnia”, która od XIII wieku wchodziła w skład Żupy Krakowskiej i jest najstarszym zakładem przemysłowym w Europie.

Około 3500 lat p.n.e., na tych terenach uzyskiwano sól przez odparowywanie wody z solanki, uzyskując tzw. sól warzoną. I Tylko kopalnie krzemienia pasiastego w Kieleckiem są starsze od Zup solnych Małopolski i liczą sobie nawet od 6 do 8 tys. lat!…

Jednak my dokładniej poznaliśmy historię wydobywania „białego złota” z czasów o wiele późniejszych, a dokładniej od 1248 roku, czyli od roku odkrycia na tych terenach pokładów soli kamiennej. Fakt ten ściśle związany jest z legendą o św. Kindze i Jej pierścieniu.

Kopalnia ta, jako intratne przedsiębiorstwo ściśle związane jest z królem Kazimierzem Wielkim, któren to w 1368 roku wydał „Ordynację górniczą” ustanawiającą zasady organizacyjne żup i prawa dotyczące sprzedaży soli. I tak bocheńska kopalnia w ramach Żupy Krakowskiej – czyli wraz z Wieliczką – nieprzerwanie pracowały aż do XX wieku, w którym to z powodu wyczerpujących się pokładów soli zaniechano wydobycia i produkcji tego minerału na skalę przemysłową. Należy tu jeszcze dodać, że ze środków pozyskanych dzięki eksploatacji tej kopalni została w roku 1364 założona Akademia Krakowska – jeden z pierwszych uniwersytetów Europy!

W roku 1981, kopalnia ta jako zabytkowe wyrobisko została wpisana do rejestru zabytków.

Zwiedzając ten zabytek – niewątpliwie będący w cieniu Wieliczki – z każdą chwilą, ściślej z każdym metrem tego największego europejskiego wyrobiska wydrążonego ludzką dłonią – a tak jest w przypadku tutejszej komory „Ważyn” – stwierdzaliśmy, że istotnie legendy, eksponaty te służące do pracy w kopalni, jak i dzieła sztuki rzeźbione przez górników-artystów nie ustępują wystrojowi powszechnie znanej Wieliczki.

Przy „bliskim spotkaniu” z księżniczką Kingą dostaliśmy po woreczku z bocheńską solą, okazało się przy tym, że w czterech z nich oprócz „białego złota” znajduje się też pierścionek z legendy o pierścieniu św. Kingi – podarowanego przesz nią szewcowi, który zrobił z niego 6 mniejszych dla swych córek. Pierścionek miał przechodzić po kądzieli na kolejne pokolenia. W przypadku braku kolejnej białogłowy, klejnot miał wrócić do kopalni.

Z wycieczki wróciliśmy pełni wrażeń i zachwytu. Zachwyt nasz, mający niewątpliwie inny wymiar sięgnął zenitu, gdy jechaliśmy około jednokilometrową trasę podziemną kolejką, nazwaną na cześć pracującego tam ostatniego konika „Kubą II”

Inną atrakcją był zjazd drewnianą zjeżdżalnią wprost do części sanatoryjnej. Tam posililiśmy się w kawiarniano-restauracyjnej części, podsumowaliśmy świeżo zdobytą wiedzę w formie quizów, krzyżówek i innych zadań, co w zawoalowanej formie pozwoliło nam na jeszcze lepsze utrwalenie wiadomości.

92. ROCZNICA ODRODZENIA POLSKI

    

ŻYCZENIA



W Dniu Edukacji Narodowej życzymy naszym wspaniałym Koleżankom z Kółka Historycznego, które były kariatydami i duszami naszego towarzystwa, samych sukcesów w nowo obranych szkołach i w życiu osobistym. Niech się Wam spełni to, co najlepsze i raz jeszcze, tym razem tą drogą kochanej: Alicji, Alinie, Dominice, Karolince, Sylwii oraz Arkowi i Bartusiowi składam swe największe podziękowania za Waszą pracę, polot, humor i przyjaźń!

Wiktoria Leśniakiewicz
oraz Administrator tego blogu –
Robert K. Leśniakiewicz

Koronacja łaskami słynącego obrazu Matki Boskiej Trudnego Zawierzenia Pani Jordanowskiej



W sobotę, dnia 9 października 2010 roku, w pobliskim Jordanowie doszło do podniosłej uroczystości religijnej, jaką była powtórna koronacja łaskami słynącego obrazu Matki Boskiej Trudnego Zawierzenia, Pani Jordanowskiej koronami papieskimi. Poprzednia koronacja, która miała miejsce we wrześniu 1994 roku była to koronacją koronami biskupimi.

Animatorem tego znaczącego wydarzenia duchowego był ks. prałat Bolesław Wawak, który domagał się od władz kościelnych koronowania tego obrazu już od wielu lat. Korony te były poświęcone przez Ojca Świętego, a uroczystej koronacji dokonał Prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, ks. kard. Antonio Cañizares – Llovera w przytomności ks. kard. Stanisława Dziwisza, przedstawicieli duchowieństwa i władz lokalnych oraz licznie zgromadzonych mieszkańców Jordanowa, Wysokiej i pielgrzymów z innych miejscowości Ziemi Jordanowskiej oraz Podhala.

Taka uroczystość zdarza się bardzo rzadko i dlatego nam, jako młodym miłośnikom historii wprost nie wypadało w niej nie uczestniczyć!  

PIERNIKOWE PRZEPISY



Wychodząc naprzeciw życzeniom naszych Czytelników publikujemy kilka przepisów na piernik autorstwa naszych mam i babć. Na początek przepis na:

PIERNIK LEŻAKUJĄCY

Składniki:

1/2 ½kg miodu naturalnego
2 szklanki cukru
25 dag smalcu

- które należy podgrzać do zagotowania. Do ostudzonej masy (letniej) dodać:

1 kg mąki
3 całe jajka
3 płaskie łyżeczki sody oczyszczonej rozpuszczonej w 1/2 szklance mleka.
1/2  łyżeczki soli
2 torebki przyprawy do piernika
- można dodać także orzechów i skórkę pomarańczową. Ciasto wyrobić, włożyć do kamionki i przykryć ścierką, a następnie pozostawić na 3 tygodnie na spodzie lodówki.

Ciasto podzielić na 3 części – upiec i przełożyć: 1 raz powidłami śliwkowymi, 1 raz masą orzechową i polać czekoladą.

SMACZNEGO!

PIERNIK I


Składniki:

1 szklanka cukru
1 szklanka miodu
1 szklanka śmietany
4 szklanki mąki
6 jajek
150 g tłuszczu (margaryna, smalec, masło)
1 łyżka sody oczyszczonej
Przyprawy do piernika
Rodzynki
Orzechy

Wykonanie:

Masło utrzeć z cukrem, żółtkami, dodać roztopiony miód. Białka utrzepać na pianę. Wszystko wymieszać z mąką, dodać sodę, przyprawy do piernika, śmietanę a na końcu pianę i bakalie. Ciasto wyłożyć na wysmarowaną tłuszczem blachę. Piec ok. 1 godziny w średnio gorącym piekarniku.

SMACZNEGO!

PIERNIK II

Składniki: 1 szklankę cukru i 2 jajka ubić i dodać 1 łyżeczkę sody i przyprawę do piernika. 2 łyżki cukru palonego (karmelu) i trochę wody dolać jak wystygnie wlać do reszty. 3 szklanki mąki, 1/2 margaryny roztopionej i 8 łyżek kwaśnej śmietany. Piec w temperaturze 160 st. C z termoobiegiem przez ok. 30 minut.
Polewa:
1/2 margaryny
4 łyżki cukru
1 łyżka wody
2 łyżki kakao
SMACZNEGO!

PIERNIK III

Składniki:

3 jajka
1,5 szklanki cukru
3 szklanki maki
20 dag miodu płynnego
1 szklanka kwaśnej śmietany
2 łyżki zimnej wody
20 dag margaryny
1 łyżeczka sody
Przyprawa do piernika
1 łyżka kakao

Wykonanie:

1.       Margarynę ucierać z cukrem dodając żółtka i miód, wodę śmietanę, mąkę zmieszana z sodą, kakao, przyprawy do piernika.
2.     Z białek ubić pianę i delikatnie wymieszać z ciastem.
3.       Włożyć ciasto do foremki.
4.     Piec w temperaturze 150-160 st. C przez 40-60 minut.

SMACZNEGO!

PIERNIK WAŁKOWANY

1,2 kg mąki
1 miód
5 jajek
Przyprawa do piernika
50 dag cukru
2 łyżki sody
3 łyżki marmolady

Miód rozpuścić, żółtka utrzeć z cukrem, dodać mąkę wymieszaną z sodą, miód i wszystkie składniki wymieszać i ubić piane z białek. Następnie wałkować placki na grubość 1 cm, a po upieczeniu posmarować marmoladą i przekładać 2 lub 3 razy.
SMACZNEGO!


PIERNIK ŚWIĄTECZNY

1/2 kostki margaryny
1 szklanka cukru
4 łyżki miodu
2-3 łyżki kakao, cynamon, przyprawa do pierników

Wszystkie składniki podgrzać w garnku i do ostudzonej masy dodać 2 jajka, 1/2 szklanki mleka, 50 dag maki, mały proszek do pieczenia i dowolne bakalie. Uzyskana masę wlać do wysmarowanej tłuszczem i posypanej bułką tartą blachy, piec ok. 1 godziny. Po upieczeniu i ostudzeniu ciasto można przełożyć dżemem, polać czekoladową polewą i posypać kokosem lub posiekanymi orzechami albo migdałami.

SMACZNEGO!

PIERNIK IV

4 jajka (nie rozdzielać)
1 szklanka miodu
1 szklanka gęstej śmietany
1 szklanka cukru
2 łyżeczki sody
1 paczka przypraw do pierników
1/2 kg mąki
1/2 kostki margaryny (roztopić)

Wszystkie składniki wymieszać, dodać bakalie i wlać do dwóch brytfanek keksówek. Piec ok. 40 minut.

SMACZNEGO!

PIERNIK Z MARCHWI

3 szklanki maki
10 dag margaryny
2 szklanki cukru
3 jaja
50 dag oczyszczonej marchwi
Mała paczka proszku do pieczenia
Przyprawa do piernika
Tłuszcz i bułka tarta do formy

Szklankę cukru zrumienić na patelni na karmel, rozprowadzić 2-3 łyżkami wody i zagotować. Obraną marchew zetrzeć na tarce z małymi oczkami. Tłuszcz utrzeć z żółtkami, cukrem i połową maki. Dodać do ciasta karmel i przyprawę do piernika oraz resztę mąki i marchew. Ubić pianę i wymieszać z ciastem. Ciasto włożyć do formy wysmarowanej tłuszczem i wysypanej bułka tartą. Piec w średnio nagrzanym piekarniku ok. 1 godzinę.

SMACZNEGO!

„Korzenie” – Wielkie Odkrycia – Szlaki handlowe i… Piernik!

Szlaki handlowe z Nowym Światem

Pod takimi hasłami przebiegało nasze dzisiejsze (6.II.) spotkanie.

„Co ma piernik do wiatraka?” – mąka! Co mają korzenie do piernika? – aromat i smak. Od tego właśnie rozpoczęliśmy nasz piernikowy dzień, od prezentacji składników niezbędnych do naszego jednego z najstarszych znanych już od ponad 7000 lat wypiekanych ciast.

Pieprz, wanilia, gałka muszkatołowa, cynamon, goździki, imbir… Powiesiliśmy na ścianie mapę świata z zaznaczonymi szlakami handlowymi i na krótko przenieśliśmy się w czasie do XV wieku. Wieku wielkich wypraw w poszukiwaniu morskich szlaków do Indii właśnie po drogocenne „korzenie”. Wspomnieliśmy Turków Osmańskich przez których, a właściwie dzięki którym doszło do takiej mobilizacji i organizacji odważnych i kosztownych wypraw. Wspomnieliśmy o odkryciu Nowego Świata, a dzięki temu wzbogacenie się o nowe przyprawy i warzywa naszej kuchni. Wykreślaliśmy szlaki handlowe i lady, których owe przyprawy były wiezione do Europy. Należało przy tym wspomnieć naszego Wielkiego Rodaka – kanonika doktora Mikołaja Kopernika, którego teoria przyczyniła się do tychże wypraw.
  










Przy tej okazji Pan Robert Leśniakiewicz wspomniał o trudach ówczesnych dalekich podróży morskich prawiąc o strasznych sztormach Przylądka Dobrej Nadziei i Hornu, o zabójczych ciszach morskich Morza Sargassowego i tzw. „końskich szerokości”, morskich potworach oraz romantycznych historiach kliprów herbacianych, które w 3 miesiące przewoziły ładunek herbaty z Indii i Chin do Anglii – jak słynny „Cutty Sark”…  Przypomniał on słynnych piratów, korsarzy i bukanierów, którzy grasowali po morzach i oceanach świata – przywołując nazwiska Drake’a, Morgana, Teacha, Kidda, Lafitte’a, Bonito i innych romantycznych i okrutnych „psów” i „wilków” morskich…

Następnie robiąc przerwę w tych dalekomorskich czy zamorskich wyprawach przeszliśmy do kuchni, aby ściśle według przepisu połączyć wszystkie ingrediencje, wlać do foremek i włożyć do nagrzanego piekarnika. Gdy nasze ciasto dojrzewało w piecu, my powróciliśmy popijając „zamorską” herbatkę do śledzenia historii naszego wypieku. Nie bez dumy doszukaliśmy się wiadomości, że nasz stary Kraków był jednym z pierwszych miast, w których wypiekano te „pierne” słodkości. Obok Gdańska i … grodu Kopernika – Torunia.

Poznaliśmy też legendy związane z piernikami, pszczołami i przyprawami. A na koniec wymieniliśmy się ciekawymi i jak że zróżnicowanymi przepisami.











Pierniki, pierniczki, blaty piernikowe, pierniki figuralne, zdobione, w polewie i lukrze, przekładane, nadziewane, z bakaliami… Pieczone i spożywane natychmiast po wystudzeniu, leżakujące tygodniami – by po skruszeniu nadawały się do spożycia, leżakujące tygodniami surowe ciasto czekające na właściwy moment obróbki termicznej, zupa piernikowa, ozdoby choinkowe, a nawet ciasto wykorzystane jako lek w apteczkach przydomowych. Ze względu na bardzo długi okres utrzymania świeżości (korzenie i miód konserwowały ciasto) zabierano je na dalekie wyprawy – nawet na Alasce na wyścigi musherów!

Jedno ciasto, a ileż możliwości aromatu i smaków! Kiedyś podawane tylko na królewskich i książęcych stołach – a to ze względu na wysoką cenę samych przypraw, które były na wagę złota – 1 uncja (31,1 g) złota to na dzisiejsze przeliczniki 1000 – 1100 $ USA i takie też ceny osiągały „korzenie”! Oczywiście dotyczy to czasów z początku handlu ze Wschodem i rabunkowego eksploatowania Nowego Świata. Na korzeniach wyrosła niejedna, olbrzymia fortuna!  













Dzisiaj cieszy ono oko i podniebienie każdego, kto ma tylko ochotę i kiedy pośród jarmarcznych straganów nasz wzrok zatrzyma się na piernikowym serduszku wdzięcznym lukrowanym napisem „Dla Ciebie…” możemy być pewni, że takie ciastko może nasz pra-pra-pra – i jeszcze dalej – dziadek dał w dowód sympatii naszej pra-pra-pra babci. Bo pierniki znane są od przeszło siedmiu wieków, o czym wiemy ze źródeł pisanych. A przecież to wcale nie był ich początek…