sobota, 22 grudnia 2012

DRUGI DZIEŃ ŚWIĄT



Co robią w drugi dzień Świąt nasi rodacy,
Gdy piękna pogoda jest na polu i na dworze?
Jak zwykle, jak codziennie jadą… nie, nie do pracy,
Wybierają się na wycieczki. Z reguły nad morze,

Lub nad wodę, na zielone łąki – marne jeszcze,
Na daczę, naszą lub przyjaznego nam znajomego!
Poczuć trzeba to ciepło i wiosenne świeże powietrze, 
Wypróbować opony letnie, potem grilla i …ten tego.

Wylosowany kolega jest dziś trzeźwy i OK,
Może prowadzić i dmuchać w policyjny balonik
Z nim bezpiecznie jest jechać w świąteczną dziś Polskę
Pasażerowie, koleżanki i koledzy – znaczy oni -

Dziś mają luz, tylko po piwku są i po rannej kawie,
Świąteczny kac ich męczy, lecz po dojazdowej drodze,
Wywieje go wiatr, ostudzi, a trasa wytrzęsie. Po sprawie.
Na miejscu głodni już będą okrutnie i srodze.

A tam czekają różne smażalnie, snek bary i pizzerie
Lodziarnie,  McWieśmaki i inne „smaczne” dżank fudy.
Powyższe to nie tylko naszej młodzieży fanaberie,
To już styl życia krajan, „lokale” to przeważnie budy.

A na jeszcze mini murawie, czyli zielonej trawce,
Można pożywić się świeżutkim, młodym szczawiem!
Zobaczyć fiołki polne, stokrotki, niewielkie dmuchawce 
I  poddać się urokowi wiosny przy – z piłką – zabawie

Kraj jest takim samym -jak zawsze – polskim krajem,
Lecz zmieniły się – dość szybko – wiosenno-letnie obyczaje.  
Czy to mimo kryzysu wpływ słońca i pięknej pogody?
Czy też europejskie przyjęliśmy zwyczaje, czyli mody?

Marek Pierzynowski 
(Międzyzdroje)

CHLEB WIELKANOCNY (przepis prababci)



Tak naprawdę to nie jest chleb, ale słodkie, aromatyczne i bardzo soczyste ciasto. A dlaczego chleb? Bo tradycyjnie nadaje się mu formę bochenka chleba i piecze na blasze albo w podłużnej formie.

1/2 kg mąki ziemniaczanej i pojedynczy proszek do pieczenia przesiewamy na stolnicę, dodajemy 20 dag cukru, 2 jajka i podwójną paczkę cukru waniliowego, a także 20 dag masła i 25 dag dobrego, niekwaśnego i tłustego białego sera (zmielonego, albo przetartego przez sitko). Z podanych składników wyrabiamy ciasto szybko ale bardzo dokładnie. Pod koniec dodajemy jeszcze 3 łyżki rumu i trochę rodzynek (im wiecej, tym lepiej), a także obrane i zmielone migdały (10 – 15 dag). Dodać można także otartą skórkę cytrynową, ale mogą być także 2-3 krople esencji cytrynowej.

Z ciasta formujemy podłużny bochenek i układamy na natłuszczonej i wysypanej mąką blasze albo wkładamy je do podłużnej, natłuszczonej i oprószonej mąką foremki.

Ciasto pieczemy w dobrze wygrzanym piekarniku, ale w temperaturze nie wyższej, niż 180 – 190 st.C. Powinno być upieczone mniej więcej po 70 – 80 minutach, ale najlepiej sprawdzić babciną metodą, a więc patyczkiem, czy jest już gotowe.

I jeszcze czynność bardzo ważna: upieczony, gorący, bezpośrednio po wyjęciu z piekarnika chleb kilkakrotnie smarujemy roztopionym masłem i obficie posypujemy cukrem pudrem. W ten właśnie sposób chronimy ciasto przed wyschnięciem i zapewniamy mu wyjątkową soczystość.

(Gazeta Krakowska, 26-27.III.1988 r.)

WIELKANOC 2009



Krzątanina codzienna, kończy się. Dobranoc!
O nie, nie dzisiaj, wszak pojutrze Wielkanoc.
Mąka na stole, drożdże, olejki, zapachy,
Będą serniki i baby, domowników „achy”,
Gdy wszystko pokaże się na świątecznym stole.
Tymczasem gospodyni w dzisiejszym mozole, 
Nie zapomina o pieczystym: kurce, indyku i schabie.
(Ja autor
Rano zamiotę podwórko i trawnik zagrabię…)
Jaja ugotować, pisanki  pomalować, 
A na koniec święconkę w koszu udrapować.

Niech będą gdzieś kryzysy, straty milionowe;
To nie zaprząta nam myśli, dla nas to nie nowe.
My to mamy na co dzień – braki codzienność niesie -
Ale nie dziś, dziś inaczej. W przedświątecznym okresie 
Rodzina zawsze znajdzie finansowe środki,
By stół był pełen potraw mięsnych i by słodki
Garnitur bab, ciast, tortów i innych słodkości
Po obfitym śniadaniu, oczarował gości.

Kolego z Kanady, czy jeszcze pamiętasz
Te dawne – w Twojej Polsce – Wielkanocne Święta?
A Ty kolego z bloku, czy jeszcze pamiętasz
Te dawne – w rodzinnym domu – Wielkanocne Święta?
Kolega z Jordanowa we wzroku ma mgiełki,
Gdyż cieszy się na myśl, że będą MAKIEŁKI
A ja o TYM poranku, jak ten lis przechera,
Rad jestem, że na pewno nie śpi Polska teraz!

Czy czar Wielkanocy opisze 13-to zgłoskowiec?
Pytanie jest tak trudne jak milczenie owiec,
Jak kwadratura koła, jak kryzysu koniec,
Jak marzenie człowieka, więc powiem jak goniec:
Kochani, każdego z nas to Święto wzruszy,
Bo mamy różne zwyczaje, lecz to samo w duszy! 
Pamiętamy co nasze, a pamięć to mocna,
Jak skała, jak opoka: Świętość Wielkanocna.  
Więc kto może na jawie, lub w marzeniach buja:
Wesołych Świąt Rodacy, Wesołego Alleluja!

Marek Pierzynowski
Międzyzdroje

Swojski chleb – wiersz znad morza




Proste przepisy, dają wiele możliwości,
Minimum sprzętu. Jak obuchem w łeb!
Wpadła mi myśl, oczarować swoich i gości!
I upiec im domowy, pachnący swojski chleb.

Jak pomyślałem, tak też dziś zrobiłem,
Wróciły pamięcią sceny kiedyś widziane;
Czekałem wtedy, wąchałem i się śliniłem,
W kolejce po chleb, bardzo wczesnym ranem.

Wsypałem mąkę, drożdże, wody dałem. Cacy!
Miesiłem ciasto, aż zabolały mnie ręce,
Męskie, niewprawne, nie do takiej pracy.
Smak, zapach chleba dostanę w podzięce?

Do pieca! Białe ciasto, z początku niemrawo,
Co z nim się dzieje, misterium zaczyna. 
Z mąki i wody. Kiedy będzie strawą?
Domownikom i gościom pewno zrzednie mina!

Ogień buzuje, ciasto wolno różowieje,
Niczym jutrzenka zmienia swe kolory.
Od pieca zapach jak z wulkanu zieje,
Obiecując swe przyszłe i smaczne walory.

Bo choćbyś był nawet wędrownikiem, 
Świat smaków poznawał i je degustował. 
To czytelniku, przyznasz mi rację pewnikiem,
Że chleb to świętość w każdym polskim domu!

Marek Pierzynowski
Międzyzdroje

PIECZENIE CHLEBA W WYSOCKIM DWORZE



 
Nasze Kółko Historyczne postanowiło zgłębić tajniki kuchni naszych Antenatów. Od jakiegoś już czasu wybieraliśmy dogodną porę, temat i miejsce. Doszliśmy do wniosku, że Gody (Boże Narodzenie) to najlepszy czas na wspólne biesiadowanie.

Najwspanialszym i najgodniejszym miejscem do tego wydawał się nam być XVI-wieczny Dwór obronny, który jest dumą naszej miejscowości. Uratowany i odrestaurowany za staraniem i wielkim zaangażowaniem Państwa Anny i Antoniego Pilchów. Dwór z rozpaczliwej ruiny za ich staraniem odrodził się jak Feniks z popiołów, tętniąc życiem, promieniując kulturą, przechowując i chroniąc tradycję – im na chwałę, nam ku pożytkowi.

Na naszą prośbę, czy moglibyśmy właśnie w dworskiej kuchni przywołać klimat dawnych czasów, kiedy to wspólnie zasiadano przy stole biesiadując, śpiewając i… wspominając, jak to ongi, drzewniej bywało – Pan Antoni Pilch ze zwykłą (jak to on) serdecznością i gościnnością zaprosił nas do siebie, i w dniu 10 stycznia 2009 roku doszło do naszego spotkania.

Towarzyszył nam w tym spotkaniu jak zwykle Pan Robert Leśniakiewicz, który oprócz tego, że jest naszym „nadwornym” fotografem  i poniekąd drugim obok Pani Wiktorii Leśniakiewicz przewodnikiem w naszych historycznych wyprawach, to jeszcze jak najchętniej dzieli się z nami swoją wiedzą.
   
Po serdecznym przywitaniu nas przez Pana Pilcha przeszliśmy do kuchni pełnej zabytkowych sprzętów i mebli (które można zobaczyć na zdjęciach zamieszczonych w Albumie obok), co już stworzyło dogodny klimat do naszych poczynań.

Podzieliliśmy naszą 20-osobową grupę na 4 zespoły. Na wstępie omówiliśmy, jakiż to przyprawy przez nie tylko stulecia, ale tysiąclecia pojawiały się u wzbogacały swoimi walorami smakowymi, zapachowymi, ułatwiającymi trawienie substancjami i co tu dużo mówić – także leczniczymi walorami. Mówiliśmy o kuchni innych kontynentów i wreszcie o naszej polskiej nie pomijając naszego regionu. Następnie zajęliśmy się głównym bohaterem naszego spotkania – chlebem. Chlebem naszym powszednim, o który prosimy w codziennej modlitwie, a który czasem w tak bezmyślny sposób pozbywamy się wyrzucając go zwyczajnie na śmieci.

A dawniej? Dzień, w którym wypiekało się chleb w domu był niemal dniem świątecznym.  Przywołaliśmy więc ten świąteczny nastrój.

I tak: najpierw w misce rozmiesiliśmy ciemną razową mąkę z pełnego przemiału z drożdżami i przyprawami (owoc kminku, ziele mięty, owoc czarnuszki, ziele tymianku) a następnie na stolnicach każdy zespół wyrabiał swoją część ciasta na chleb. W tym czasie Pan Pilch z chłopcami przynieśli pod piec chlebowy drewna – z drzew liściastych – i rozpalili w nim ogień.
   
Wyrobione ciasto z odciśniętym nań znakiem Krzyża Świętego odstawiliśmy do wyrośnięcia, a tymczasem przy ogromnym stole (zabytkowym) studiowaliśmy przepisy z „Kuchni staropolskiej”, „Kuchni królewskiej”, „Kuchni Radziwiłłów” i „Kuchni litewskiej”. Każdy zespół prezentował przygotowane menu na wystawny obiad u Radziwiłłów, Króla, na Wielkoksiążęcym dworze i – jak na miejsce w którym się znajdowaliśmy – polskiego szlachcica.

Bardzo zaintrygowało nas prosię faszerowane, pieczone w całości; rosół z zająca i sarny, ale także czekolada Zygmunta III Wazy i szarlotka wileńska podbiły nasze serca i podniebienia.
   
Wyrośnięte pięknie ciasto przełożyliśmy na wyprószone mąką foremki, by powtórnie wyrosło i spokojnie zasiedliśmy do aromatycznej herbaty przegryzając ją już to ptasim mleczkiem już to pierniczkami pieczonymi (bo nie mogło być inaczej), wedle staropolskiego przepisu. Wszak to jest nasze najstarsze korzenne ciasto.

Chlebki w foremkach pięknie wyrosły i nadszedł czas na wybranie żaru z pieca. Pan Pilch wygarniał żarzące się jeszcze bierwiona, a następnie sprawdziliśmy na dwa sposoby temperaturę pieca:
1° stary sposób – sypanie w czeluść pieca garstki maki. Jeżeli się rumieni, to piec jest gotowy do pieczenia, jeżeli się pali – piec jest za gorący, jeżeli pozostaje biała – piec jest za zimny.
2° włożenie do pieca kartki papieru – z tym samym efektem.
   
Piec okazał się idealny, więc foremki powędrowały w jego gorącą otchłań. Zamknęliśmy drzwiczki i … rozpoczęliśmy koncert kolęd i pastorałek oraz staropolskich pieśni dworskich a capella i przy akompaniamencie lutni, na której grał nasz nieoceniony Gospodarz, snując w antraktach ciekawe opowieści o historii powstania niektórych pieśni czy pastorałek.

Nadszedł wreszcie moment kulminacyjny wyjęcia naszych bochenków z pieca, wyjęcia z foremek i to, na co niecierpliwie czekaliśmy przez tyle godzin – DEGUSTACJA!
   
Jeszcze ciepły, pokrojone w grube kromki nasz chlebek posmarowany suto miodem „prosto z pasieki” okazał się prawdziwym rarytasem!

Czego nauczył nas ten obrzęd pieczenia chleba? – szacunku dla niego, dla wspólnej i zgodnej pracy przy jego powstawaniu, cierpliwości i wielkiej radości przebywania ze sobą. Takie właśnie spotkania przy wspólnej pracy zbliżają, wywołują uśmiech, przywołują do życia dawne zwyczaje i obrzędy z głębokiego cienia Przeszłości…
   
Po wysprzątaniu i doprowadzeniu do porządku kuchni po naszej biesiadzie, wspólnie z panem na Wysockim Dworze złożyliśmy sobie noworoczne życzenia i po wzajemnych szczerych podziękowaniach z żalem się pożegnaliśmy.

Z muzyką Szymanowskiego w tatrzańskim deszczu…



Kółko Historyczne wraz z Panią Wiktorią Leśniakiewicz wybrało się w kolejną podróż, która jakby spinała klamrę faktów i artefaktów z poprzednich wypraw. A data wyjazdu nie była przypadkowa. Dzień 4 października 2008 roku – w jego przeddzień minęła właśnie kolejna – już 126. rocznica urodzin Karola Szymanowskiego (1882–1937), a z kolei 4 października światu patronuje św. Franciszek z Asyżu (1182-1226) i w związku z tym również obchodzimy osobliwie tasze i ten właśnie dzień…

Z tegoż względu, pierwszym punktem naszego programu była wizyta w Schronisku dla Bezdomnych Psów w Nowym Targu, dla którego zebraliśmy zboże, kocyki, miseczki i gotową karmę. Nie była to nasza pierwsza wizyta w tym jakże przykrym dla wrażliwych młodych ludzi miejscu. Przykrym, bo gdyby nasze społeczeństwo było odpowiedzialne, a nie kierowało chwilowym kaprysem, czy dało się ponieść modzie, to nie byłoby takich miejsc, jak ten psi przytułek.

Następnie pojechaliśmy do Ludźmierza, by pokłonić się Gaździnie Podhala – Matce Bożej Ludźmierskiej. Zwiedziliśmy tutaj przepięknie utrzymane sanktuarium z cudowną figurą pochodzącą z 1420 roku. Znamiennym był fakt „przekazania berła” podczas uroczystej procesji ówczesnemu Kardynałowi Metropolicie krakowskiemu – Karolowi Wojtyle (1920-2005), co odebrano wtedy jako zapowiedź przyszłego pontyfikatu na Piotrowej Stolicy.
   
W Ludźmierzu urodził się także poeta Kazimierz Przerwa-Tetmajer (1865-1940), którego poezja pisana gwarą góralską ma także odniesienia do Królowej Podhala. Pozwolę tu sobie zacytować jeden z jego najpiękniejszych wierszy pisany właśnie gwarą w czasach, kiedy Polski nie było na mapach świata, a Polacy właśnie w gwarze górali podhalańskich upatrywali czystej krynicy i korzeni mowy polskiej:

LIST HANUSI

Kochany Jerzy mój! Pisę tu stela
ten list do tobie, a pisęcy płacę.
Świat mię calućki nic nie uwesela,
kie w lesie pasę, hnet krowy potracę,
bo syćko myślę, kielo nas ozdziela
kraju i cy cię tyz jesce zobacę?
Kiebyś ty wiedział, jakoś mię zasmucił,
mój złociusieńki, to byś się haw wrócił.

Głowa mię boli, serdecka nie cuję,
łzy ino syćko z ocy mi się lejom,
nik tego nie wié, za kim jo banuję,
ale się ludzie nascy se mnie śmiejom.
Żal mię za tobom wciągle w serce kłuje
i nie wiem, ka się me ocy podziejom
od tyk łez. Widzi się, co mnie powiezom
wnetki hań w trumnie, ka ojcowie lezom.

I juzbyk héba jo sama wolała
leżeć hań, niźli tak płakać daremno,
a kie spać legnę, to poduska cała
mokra, kie wspomnę, jakeś ty spał se mną.
Kwilo jedyna, kaześ się podziała,
kies ty przychodził ku mnie w nockę ciemną
i kies mię objon tak serdecnie w rence,
jakbyś przy miejskiej leżał ka panience.

Jo znam, ze biédna jo sprosta dziéwcyna
góralska, o mój ty najsłodsy, złoty,
to nie lo tobie, lo pańskiego syna,
ale już ledwie wytrwam od tęsknoty.
Dusa cię ino syćko przypomina,
nijakiej nie mam do jadła ohoty
ani do tańca. Hłopcyska się śmiejom,
a moje siwe ocy wciąż łzy lejom.

Kie na odwiecerz przed hałupom stanę,
pojźrę, jak słonko za wiérchy się kryje,
wspomnę, jak my się pod ten samą ścianę
kryli: to zol mię mało nie zabije,
a serce moje, jakoby pijane,
tłuce się w piersiak. Tęca wodę pije
z rzeki, ale tyk łez wypić nie musi,
co ocy twojej wypłacom Hanusi.

Jasiek tu fciał mnie brać, a mama z tatą
straśnie go radzi widzom, ale ja nie.
Powiedziałak mu, ze się przódziej lato
zimom, a zima przódziej latem stanie,
niźli ja bedem jego. Więc się na to
ozgniewał i rzók, co on mnie dostanie,
hebaby w niebie miesioncek zaginon
abo Dónajec w górę się przewinon.

Miałoś tu do nas przyjechać na Gody,
tagek cię ino syćko wyglondała,
a tak mi było, jak rybce do wody,
jazek się sama do się głośno śmiała.
Ale już wsendyl potajały lody
i śnieg już w turniak wyginon bez mała,
a tobie nie mas jednako nikany,
mój złociusieńki i umiélowany.

Aniś nie pisał do mnie dawno. Może
jaka cię chorość nasła, mój jedyny,
abo co inse, od cego broń Boże!
Nie zabacujze tak swojej dziewcyny.
U nas som zdrowi w hałupie, niemoze
ino Jagnieska Bartkowej Maryny.
Niek cię Bóg strzeże i Najświętsa Panna
Ludźmirska. Twoja tu ostaję – Anna

A tak poza tym, jakże te słowa znowu pasują do losów współczesnych Polaków zmuszonych przez bezrobocie do szukania chleba na obcych ziemiach i wśród obcych ludzi, zagubionych w Europie, Australii i Ameryce…

Po krótkiej, acz pełnej skupienia modlitwie pojechaliśmy przez Chochołów – zabytkową wieś-skansen Podhala, z unikalną zabudową do serca Polskich Tatr – do Zakopanego.

I tak w strugach chłodnego, ulewnego deszczu czasem przechodzącego w deszcz ze śniegiem, dotarliśmy do zabytkowego drewnianego kościoła z lat 1847-1852 pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej stojącego na Pęksowym Brzyzku. Tutaj zapoznaliśmy się z jego historią, a przede wszystkim z historią cmentarza.
   
Z kościołem tym i cmentarzem, a w ogóle i z całą tutejszą parafią związany jest ściśle nasz krajan – ks. Józef Stolarczyk (ur. 12 lutego 1816 w Wysokiej koło Jordanowa, zm. 6 lipca 1893 w Zakopanem) – pierwszy proboszcz Zakopanego, taternik. Studiował teologię w Seminarium w Tarnowie. 28 sierpnia 1842 został wyświęcony na księdza. W 1848 objął probostwo zakopiańskie. Szybko zdobył szacunek i zaufanie parafian. Rozbudował drewniany kościółek i rozpoczął budowę nowego, murowanego, utworzył pierwszy cmentarz i założył pierwszą szkołę w Zakopanem. Przyczynił się do spopularyzowania miejscowości jako letniska, pośrednicząc między przybyszami a góralami. Prowadził kronikę parafialną, która została opublikowana w latach 1914-1921. Napisał także wspomnienie Wycieczka na szczyt Gerlachu. Był jednym z najwybitniejszych taterników swojej epoki. Do jego największych osiągnięć należą: 1. wejście na Baranie Rogi (1867), 7. wejście na Gerlach (1874), 3. wejście na Lodowy Szczyt. W 1883 został mianowany honorowym członkiem Towarzystwa Tatrzańskiego. Imieniem księdza jest nazwana przełęcz pomiędzy Czarnym Szczytem a Baranimi Rogami (Przełęcz Stolarczyka). W Zakopanem ulica Stolarczyka łączy Kasprusie i ulicę Kościeliską. Został pochowany w Zakopanem na Cmentarzu Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku. (=> Wikipedia)

Na tym urokliwym cmentarzu leżą i inni zasłużeni dla miasta i kultury nie tylko naszego regionu, ale i kraju… Tutaj spoczywają tez ludzie sportu – olimpijczycy jak Bronisław Czech (1908-1944) i Stanisław Marusarz (1913-1993), bohaterowie czasów wojen i pokoju, którzy oddali życie za Ojczyznę i ratując życie ludzkie w górach – gdzie wszystkie cztery żywioły potrafią się sprzysięgnąć przeciwko człowiekowi…
   
I wreszcie ostatni punkt naszego programu – odwiedziny w „Atmie”. Były to odwiedziny w domu Karola Szymanowskiego, w jego jedynym i ostatnim domu jaki posiadał w swoim życiu. Urodzony na dalekiej Ukrainie, przemierzający Europę, zajm,jacy odpowiedzialne stanowiska w świecie kultury, znalazł u schyłku swego – jakże krótkiego – życia spokojną przystań wśród nas, górali, z którymi się zżył i z których folkloru czerpał oboma garściami, który ten folklor rozsławił w swej muzyce. W pierwszej fazie swej twórczości Szymanowski wyraźnie pozostawał pod wpływem muzyki romantyzmu, wzorując się na Ryszardzie Straussie i na swym niedoścignionym mistrzu Chopinie. Począwszy od 1914 r. poddał się wpływom impresjonizmu, stając się jednym z najwybitniejszych przedstawicieli modernizmu. Szymanowski wypracował swój własny bardzo liryczny styl muzyczny oparty na bogatej, innowacyjnej orkiestracji. Wprowadził też do swej muzyki motywy polskiego folkloru, w tym podhalańskiego i kurpiowskiego, na co miały wpływ głównie częste pobyty w Zakopanem. Na jego dorobek kompozytorski składa się 79 utworów. (=> Wikipedia)

Pogoda niestety nie dopisała, powiedzieć, że była okropna to mało. Ale wycieczka była wspaniała właśnie dzięki atrakcjom, które nam zaoferowała (deszcz ze śniegiem w czasie przejazdu przez Kościelisko) i ciekawe obiekty, które zwiedzaliśmy. Należy również podkreślić doskonałą pracę pana przewodnika po willi „Atma”, jego głęboką wiedzę, która przekazał nam w czasie niemal dwugodzinnego zwiedzania tak w sumie niewielkiego domu! I kto wie, może kiedyś – już będąc absolwentami naszej Szkoły – jeszcze tutaj powrócimy by w słońcu podziwiać piękno Tatr we wszystkich porach roku i posłuchać cudownej, polskiej muzyki…?  

Rapa Nui: Wyspa pełna tajemnic



Wyspa Wielkanocna – jakże rozczulające imię nadali jej Europejczycy, kiedy w ów świąteczny poranek 6 kwietnia 1722 roku zamajaczyła ona żeglarzom na horyzoncie. Rapa Nui – to nazwa ich – Tubylców – twórców nieodgadnionej cywilizacji. Te Pito O te Heuna – Pępek Świata, kraniec Ziemi. Maleńka wysepka rzucona przez Boga na bezkres oceanu – chciałoby się powiedzieć. (Nawiasem mówiąc wyprawa holenderskiego kapitana Jakuba Roggeveena [1659-1729] była pierwszą potwierdzoną wizytą Europejczyków na Wyspie Wielkanocnej. Jednak według niepotwierdzonych przekazów byli tacy, którzy odwiedzali ją przed nimi. Ponoć hiszpański żeglarz Alvaro de Mendana [1541-1595] był tam już w roku 1566, natomiast w roku 1686 miał odwiedzić wyspę angielski korsarz Edward Davis [?-1702] jako kapitan statku Bachelor`s Delight – Kronika Wydarzeń Emocjonalnych – http://blog.wiara.pl/wieniu/2008/03/23/wyspa-wielkanocna/)

Jest ona pochodzenia wulkanicznego. Ma ona kształt trójkąta o wymiarach 16 x 18 x 24 km. Maleńka wysepka na której jakby zatrzymał się czas. Na czym? W którym momencie?
  
Lądując na imponująco długim trzykilometrowym pasie lotniska Mataveri (przygotowanym też do awaryjnego przyjmowania promów kosmicznych) natychmiast nasz wzrok przyciągają petroglify wykonane przez współczesnych artystów zdobiące teren lotniska. Te same mitologiczne motywy znajdują się także w miejscowym porcie i wiosce Hangaroa. To wizytówka i uwertura do tego, co dopiero turysta zobaczy i przeżyje zwiedzając to magiczne miejsce. Aż trzy-czwarte wyspy zajmuje ścisły rezerwat wpisany na światową listę zabytków i dziedzictwa kulturowego.

Zaczynamy od ceremonialnej wioski Orongo z domami Ludzi-ptaków lub przyszłych kandydatów na to zaszczytne stanowisko. To właśnie stąd patrzyli na ocean wypatrując pierwszych jaj mew, by po morderczym maratonie pływacko-wspinaczkowym nienaruszone złożyć u stóp kapłana i otrzymać zaszczytne miano Człowieka-ptaka. A może mieszkali tutaj kapłani odprawiający święte ceremonie? Zastanawiające jest właśnie to, że żeby zostać Człowiekiem-ptakiem trzeba pierwej przejść morderczy trening i stanąć do zawodów. Bieg, pływanie i wspinaczka – wypisz wymaluj trening współczesnego sportowca ekstremalnego, albo… lotnika czy kosmonauty! A tańce klanowe – i to nie tylko tam, ale wszędzie, gdzie byłam, wszędzie pokazywano mi wyczerpujące tańce, które też mogły być elementem morderczego treningu przed lotem w Kosmos. Kosmonauci na Rapa Nui? Nie było ich tam, ale pamięć o cywilizacji-matce sprzed kilku tysięcy lat jest wciąż żywa i przetrwała te wszystkie tysiąclecia… Nikt nie mówi tego głośno, ale wszyscy wiedzą, że chodzi o cywilizację Mu-Pacyfidy…

Bo czy nie jest to dziwne, że pismo z Kohau Rongo-Rongo przypomina dokładnie pismo drawidyjskie z dorzecza Indusu i pismo linearne z minojskiej Krety? Oczywiście znajdzie się jakiś „uczony” bez elementarnej wyobraźni, który powie, że to wszystko jest przypadkiem, ale na litość! – czyż nie za wiele tych przypadków?  

Zwiedzamy ruiny domów w kształcie odwróconej łodzi i imponujący krater Rano Kao będący zbiornikiem słodkiej wody, ale nie tyle o wodę tutaj chodzi, ile o rosnącą w niej trzcinę totora.

Skąd taka trzcina na wyspie oddalonej od jej matecznika jakim jest jezioro Titicaca w środku południowoamerykańskiego kontynentu?

Kto i kiedy przywiózł sadzonki tej rośliny?

Na horyzoncie majaczy imponujące ahu z potężnymi, milczącymi figurami moai. Zapatrzone w bezkres oceanu. W dzienniku pokładowym jednego statku, który przybił do brzegów wyspy czytamy, że załoga przygotowująca się do zejścia na ląd naraz poczuła się nieswojo… Ludzie dziwnie podenerwowani nagle stracili ochotę do zejścia ze statku na ląd.

Czy zatem moai miały za zadanie pilnować wyspy przed przybyszami z dalekich lądów, którzy „odwiedzali” wyspę nie zawsze z przyjaznymi zamiarami? – jak chociażby peruwiańscy łowcy niewolników, którzy walnie przyczynili się do wyludnienia wyspy i zniszczenia tej tajemniczej cywilizacji megalitycznej.

Kogo czy czego strzegły potężne figury? Wyspy przed przybyszami zza mórz? Czy może wyspiarzy, by nie opuszczali rodzinnego gniazda? (Myślę, że jedno i drugie.) Kogo przedstawiają? Bogów? Duchy przodków? Jedne zwrócone w stronę Oceanu, inne patrzące w głąb wyspy. Same rzeźby różnią się wielkością i motywami zdobniczymi oraz ogólnie rzecz biorąc, samą bryłą. A może to nie w rozciągłości w czasie, w którym powstawały, a w wizerunku, który przedstawiają tkwi tajemnica i po trosze są przedstawicielami wszystkich trzech wyobrażeń, a każde z nich ma inne zadanie do spełnienia?

Swojego czasu Thor Heyerdahl (1914-2002), zapalony badacz kultury Rapa Nui stworzył, nie bez podstaw zresztą, teorię o wzajemnych kontaktach pomiędzy ludami Polinezji a ludami Ameryki Południowej. Stąd właśnie totora, moai o polinezyjskich rysach, czy też z Ameryki Prekolumbijskiej, ahu wyglądające jak inkaskie cyklopowe mury.

Współcześni badacze negują teorie Thora Heyerdahla, jednocześnie nie bardzo dając coś więcej w zamian. Jest też i grupa dualistów łącząca jedno i drugie, i myślę, że to rozwiązanie jest najrozsądniejsze. Tyle pytań i tak mało racjonalnych, potwierdzonych odpowiedzi, i w tym pewnie tkwi cały urok i fascynacja i może dobrze by było, żeby tak zostało?… Pytajmy więc dalej…
   
Dlaczego nie uchroniły ich Twórców od zagłady? – skoro tyle wysiłku wręcz nadludzkiego włożono w ich wykuwanie, transport i instalację na imponujących ahu – czyli specjalnie przeznaczonych dla nich platformach kamiennych. Ano nie ma opieki, kiedy lud buntuje się przeciwko swoim bogom, doprowadzając jak domniemamy do bratobójczych i obrazoburczych wojen przewracając moai, roznosząc terasy ahu i mordując się wzajemnie. Od tegoż to momentu na wyspę spadają coraz to nowe klęski. A przecież na wyspie znajdował się i nadal znajduje święty kamień zwany przez Greków omfalos – pępek świata, najważniejszy zwornik energetyczny megalitycznego świata i jego energetycznej sieci oplatającej całą Ziemię. To legendarny klucz do kamiennego świata epoki, której artefakty dotrwały do naszych czasów poprzez setki i tysiące lat….

Wyjałowienie gleby, głód, uprowadzanie ludzi i śmierć niemal jednej-trzeciej populacji zapędzonej i niemal zamurowanej w jednej z jaskiń przez łowców niewolników, aby „zabezpieczyć ładunek” do czasu powrotu statku po żywe cargo. Wtedy to zrozpaczeni ludzie dopuszczali się aktów kanibalizmu. Peruwiańczycy niestety nie zdążyli powrócić (w wyniku sztormów) tym samym skazując na śmierć głodową przerażonych Rapanuiczyków.

Jaskinie… Znany słowacki pisarz dr Milosz Jesenský w swej monografii Bogowie atomowych wojen (Ústi nad Labem 1998) pisze wprost, że jaskinie i pieczary Wyspy Wielkanocnej służyły nie tyle jako mieszkania, ale przede wszystkim  w schrony na wypadek wojny, która zresztą wybuchła, tyle tylko, że była to wojna konwencjonalna. W jej wyniku obalono wszystkie moai i zrujnowano część ahu. (Nawiasem mówiąc w pieczarach schroniła się część wyspiarzy zwłaszcza kobiety i dzieci, o czym pisze się w relacji Jamesa Cooka [1728-1779]) Ale sam pomysł tak wymyślnych schronów pochodzi z dalekiej Przeszłości i miały one służyć jako schrony przed Broniami Masowego Rażenia… W swej monografii pisze on tak:

„Ślady podobnych wydarzeń możemy znaleźć dzisiaj także na całym świecie. Między innymi na Wyspie Wielkanocnej, małym skrawku suchego lądu wśród przestworów wodnych Pacyfiku, gdzie poza znanymi na całym świecie ogromnymi figurami z kamienia, znajdują się tam inne niemniej ciekawe rzeźby.

W największych muzeach świata, w niektórych zbiorach prywatnych i gdzieś w głębi pieczar rodzinnych w łonie Wyspy Wielkanocnej znajdują się wyrzeźbione w drewnie figurki zwane Moai-Kava-Kava. Przedstawiają one mężczyzn z wystającymi żebrami, zapadniętymi piersiami, przedłużonymi uszami, kozimi bródkami i wychudłym ciałem. Na zdjęciach możemy ujrzeć trzy dominujące cechy ich fizjognomii: kacheksję, strupy i otwarte rany na ciele. Nic dziwnego, że w 1965 roku pokazał się pogląd, że figurki te przedstawiają ofiary silnego napromieniowania radioaktywnego, na który była kiedyś ta wyspa wystawiona. Francuski badacz Francois Maziére w swej książce pt. Tajemnica Wyspy Wielkanocnej pyta wprost, czy w przeszłości wyspa ta nie dostała potężnej dawki promieniowania jonizującego pochodzącego z innego świata, wskutek zetknięcia się z Przybyszami i Ich techniką, co stało się impulsem do wytwarzania wotywnych rzeźb, jako pamiątki z tych czasów.  Oczywistym jest, że wygląd tych ludzi wskazuje na to, że cierpieli oni na chorobę popromienną – konkluduje on.

Skąd się wzięło promieniowanie na Wyspie Wielkanocnej przed kilkoma stuleciami?

Francois Maziére przy pomocy swej małżonki Tily zapisał na Wyspie Wielkanocnej legendę ostatniego człowieka znającego Rongo-Rongo o wielce skomplikowanym imieniu A Ure Auviri Porotu legendę o tym, jak to w dawnych czasach wyspę dotknął „palec boga Uoke”, który całą ją rozkołysał. Podobna legendę o piorunie boga Make-Make zapisał już w 1924 roku, angielski etnograf Macmillan Brown. Inne podanie mówi o „padającym niebie, które patrzyło, czekało i znów odleciało w górę”. Postawmy sobie pytanie: Jak człowiek przed ośmioma wiekami miał opisać start i lądowanie statku kosmicznego?

Czy tak?

W tej chwili zaczynamy domyślać się, że Wyspa Wielkanocna, podobnie jak Wyspa Południowa Nowej Zelandii, stała się onegdaj celem uderzenia BMR. Czy była to głowica bojowa, która zeszła z orbity z prędkością „błyskawicy boga Make-Make”? A może ktoś tej wyspy użył tak, jak my użyliśmy atolu Bikini? Jako atomowy poligon? Samolot wylądował, jego załoga zainstalowała „urządzenie termojądrowe” i odleciała, zaś samo urządzenie wybuchło przy okazji rozpylając połowę wyspy w atmosferze… NB, to, co ludzie zrobili z tymi rajskimi atolami Polinezji woła o pomstę do nieba!!!… (Jak dotąd, to ładunki jądrowe i termojądrowe detonowano na Pacyfiku w rejonie atolu Moruroa [Mururoa w Polinezji Francuskiej], Bikini, Elugelab, Eniwetok [Archipelag Marshalla] i Amchitka [Aleuty] oraz skażono rozbitą głowicą termojądrową Johnston Island – przyp. aut.)

Zasadnicza różnica pomiędzy dwoma tymi hipotezami spoczywa w tym, że jeżeli w pierwszym przypadku zabijał ludzi jakiś anonimowy system prehistorycznego programu SDI/NMD, to w przypadku drugim szło o przygotowaną co do szczegółu akcję. Komuś zależało na tym, by modele dzisiejszych duchów Moai-Kava-Kava były dokumentacją jego doświadczeń z bronią jądrową!…

Silny traumatyzm, jaki cechuje Polinezyjczyków nie jest dziełem przypadku czy akcydentalnego wypadku – jest to pozostałość wstrząsu duchowego, i że nie ma on sobie równego na innych wyspach. Czy to się komu podoba, czy nie – Wyspę Wielkanocną napadły takie siły, które jak uważam, są obecne także i dziś i są silne na tym skrawku ziemi, którą tak strasznie zmienił ogień –

- jak pisał F. Maziére. Wiemy,   j a k i e    to siły ma na myśli autor. To te siły, które spowodowały powstanie długiego na 800 m i szerokiego na 200 m łożyska wulkanicznego szkliwa na Rano Raraku i nie zapomniały w jego kraterze umieścić typowy krater poimpaktowy. Albo te same siły, które przetopiły minerały w szkliwo wulkaniczne wbrew temu, że wulkany na wyspie są nieczynne od tysięcy lat.

Kluczem do tajemnicy Wyspy Wielkanocnej jest ogień. Znaleziska ziarenek pyłku kwiatowego wskazują na to, że Wyspa Wielkanocna miała bogata florę, i że nie były to gaje palmowe – jak to sugerują twórcy filmu Rapa-Nui z Kevinem Costnerem w roli głównej, a które potem znikły pod toporami ludzi. Roślinność – jak to dowiadujemy się z rdzeni odwiertów osadów jeziornych w Rano Raraku i Rano Kao – wyginęła na wyspie wskutek burz ogniowych. Bogaty materiał paleobotaniczny analizował prof. O. H. Selling z Narodowego Muzeum Przyrodniczego w Sztokholmie, a wyniki opublikowali Thor Hayerdahl i  E. N. Fedron jr. w pracy pt. Archeology of the Easter Island and the Eastern Pacific, (Santa Fé 1961).

Jak pisze norweski badacz Wyspy Wielkanocnej znany podróżnik i uczony Thor Hayerdahl – zniszczenie roślinności na wyspie było tak dokładne, jakby z całej flory wyspiarskiej nie zostało nic. Potem dopiero na wypalonej ziemi pojawiła się trawa i paprocie.  Zagadkowa jest na wyspie obecność wielu rodzinnych pieczar, jakby rodzinnych schronów, w których mieszkańcy spędzali swe życie i które służyły jako depozyt cennych i świętych przedmiotów, ale głównie były to schrony ze składami, bardzo podobne do tych ze współczesnych podręczników Przysposobienia Obronnego…

Tajemnicą owiany jest także zanik cywilizacji Wyspy Wielkanocnej, która tak nagle zgasła, kiedy już dojrzała do doskonałości. Z dnia na dzień, jej bogata kultura została zniszczona i to do imentu, i to tak szybko, że rzeźbiarze opuścili niedokończoną moai o wielkości 7-piętrowego domu! I to było tak szybko, że pozostawili na miejscu narzędzia pracy! Prace w kamieniołomach i przy ahu zostały przerwane i nigdy już się do nich nie wróciło. Wielotonowe posągi zrzucono z ahu – domy spalono doszczętnie i to tak, że popękały kamienie z ich fundamentów, a całe rody ukrywały się przez lata w podziemnych schronach wyspy.

Także groby świadczą o wszechobecnym upadku i zarazie na wyspie. Przed upadkiem panował tam niepolinezyjski zwyczaj kremacji zwłok i składania popiołów w pogrzebowych skrzynkach obłożonych kamieniami w bliskości ahu, potem trupy chowano masowo pod stosy nieociosanych głazów, ułożonych w bezkształtne stosy i byle gdzie na równinie Orongo, albo do podziemnych komór, niedbale wybudowanych pod twarzami czy brzuchami obalonych figur Moai.

I tak już całkiem na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie – a mianowicie: Figurki Moai-Kava-Kava sa zjawiskowo podobne do ofiar choroby popromiennej i wedle tubylczych legend są to przedstawiciele rasy, których znaleźli Polinezyjczycy po przybyciu na Wyspę Wielkanocną.  „Długousi”, bo tak siebie nazywali, przybyli na wyspę w XII wieku – w roku eksplozji w Tapanui i notatki canterburskiego kronikarza o chwiejącym się Księżycu – dokładnie w roku Pańskim 1178…” (M. Jesenský – Bogowie atomowych wojen, ss. 76-78 – przyp. aut.)

Po porwaniu wyspiarzy przez peruwiańskich łowców niewolników na Wyspę Wielkanocną powróciło niewielu, którzy przywlekli ze sobą niestety, czarną ospę, tak więc od odkrycia w 1722 roku kwitnącej kulturowo wyspy do 1877 roku wyspa stała się sama dla siebie cmentarzyskiem ze 111 rdzennymi mieszkańcami.

Obecni mieszkańcy z wielkim pietyzmem starają się odkrywać, odtwarzać na nowo i kultywować te tradycje, które siłą przekazów ustnych zdołały się zachować.

Jak wielka jest siła i magia w słowie możemy się przekonać w każdej rozmowie z Rapanuiczykami, gdzie kilka klanów-rodów mocą właśnie przekazu ustnego jest w stanie odtworzyć swe drzewo genealogiczne, cofając się bez zająknienia o cztery wieki wstecz, to jest mniej więcej 12 pokoleń!

Bo czy ktoś z nich potrafi jeszcze odczytać teksty z tabliczek Kohau-rongo-rongo – trudno powiedzieć. Ich tajemnicze, choć zniewalające uśmiechy i zagadkowy ruch cłową wprawiają nas w onieśmielenie i zażenowanie to samo, kiedy pada kolejne pytanie „A jak transportowaliście te ogromne masy kamienia na takie odległości i ustawialiście na platformach z gigantycznych kamieni?” – odpowiedź ich jest krótka z tym samym tajemniczym wyrazem twarzy – „Same chodziły”.

Istotnie, przesunięcie środka ciężkości sprzyja założeniu, że po odpowiednim przełożeniu lin na około 1/7 wysokości od dołu przesuwanie figur staje się możliwe, a postronny obserwator z pewnej odległości dojrzy monument przemieszczający się z pewną nonszalancją – chciałoby się rzec. Takie właśnie ruchy ciał zauważyć można u tancerzy przedstawiających w brawurowych tańcach historię swojego narodu. Wszak układy choreograficzne ludowych tańców nie biorą się tylko z potrzeby estetycznych przeżyć. Taniec to też pamięć – opowieść o wojnach, miłości i zdradzie, hołdzie dla Nieznanego czy też religii. I tu też może należy szukać odpowiedzi, ale czy to jest ten właściwy sposób?

Piękno, tajemnica, wszechogarniający spokój płynący od postawy gospodarzy, wszędzie pasące się konie (jakiż rozrzewniający widok, zwłaszcza dla Polaków) i milczące, zapatrzone w bezkres oceanu nieba moai…

Jakby czas się zatrzymał … i nie chciał odkryć nawet najmniejszego rąbka tajemnicy spowijającej wyspę. Zrekonstruowane moai stoją na ahu na słynnej plaży w Anakena. Ahu Tangariki, ahu Akiwi, Vai Uri… – a reszta leży tak, jak kazali im leżeć zbuntowani osiemnastowieczni obrazoburcy. I miejmy nadzieję, że te, które pieczołowicie zrekonstruowano mają na tyle mocy, by strzec tą pełną uroku wyspę od wszelkiego złego…

Hangaroa – Jordanów, wrzesień 2008 r.

Wizyta ze Świętoszowa



NA SZLAKU BOHATERÓW WRZEŚNIA

W dniu 2 września Jordanów odwiedzili spadkobiercy tradycji bohaterów Wsześnia 1939 roku – oficerowie i chorążowie z 10. Brygady Kawalerii Pancernej w Świętoszowie, którzy zwiedzali miejsca związane ze szlakiem bojowym 10. Brygady Pancerno-Motorowej dowodzonej przez gen. Stanisława Maczka. Złożono wiązankę kwiatów pod obeliskiem upamiętniającym polskich żołnierzy Września na jordanowskim Rynku. Poza żołnierzami uczestniczył w tym także burmistrz miasta Jordanowa – mgr Kazimierz Hajda.

Żołnierze zwiedzili okolice Jordanowa, gdzie w dniach 1-3 września 1939 roku rozegrała się bitwa pomiędzy 10. BPM gen. Maczka a przeważającymi siłami XXII KPanc gen. von Kleista. Mimo liczebnej i jakościowej przewagi w stosunku 5-6:1 kawalerzyści i żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza powstrzymywali siły niemieckie przez trzy dni. Bitwa o Wysoką koło Jordanowa była jedną z pierwszych bitew Września i pierwszą na szlaku bojowym 10. BPM. Pod pomnikiem upamiętniającym te wydarzenia w Wysokiej zostały złożone wiązanki kwiatów.

Następnie żołnierze udali się do Spytkowic i na Piątkową Górę, skąd podziwiali – dzięki wspaniałej i słonecznej pogodzie – cały teatr działań wojennych w pierwszych dniach II Wojny Światowej. Potem udali się do Kasiny Wielkiej, gdzie złożyli kolejne wiązanki kwiatów pod pomnikiem upamiętniającym poległych żołnierzy z 24 pułku ułanów, który walczył w składzie 10. BPM. Pomnik ten jest bardzo oryginalny i jak widac na zdjęciu składa się z kamiennego dokołu z osadzoną na nim wieżyczką tankietki zwieńczoną twarzą Chrystusa.

Część historyczną odwiedzin zabezpieczył w sposób bardzo kompetentny historyk Pan mgr Stanisław Bednarz z Jordanowa, którzy oprowadzał naszych Gości po miejscach bitew Maczkowców. Pogoda była jakby stworzona to tego rodzaju imprez – słoneczna i bezchmurna – jak w tamtym Wrześniu…

Tekst i zdjęcia – Robert K. Leśniakiewicz © 

DĄB W NAPRAWIE



Rośnie piękny dąb w Naprawie
I jest dumą okolicy. 
I żyłby sobie do końca świata,
Gdyby nie urzędnicy.

Setki lat temu, budując drogę,
Nie przeczytali przestrzennych planów!
Posadzili dąb, ku radości
Swojej i na chwałę swemu panu!

Teraz to drzewo, – pomnik przyrody -
Zakałą jest i przeszkodą.
Drogi poszerzyć – przez to dębisko -
Ludzie fachowo nie mogą.

Jest pewne wyjście z tej sytuacji
Robota trochę niemiła:
(Bez ceregieli i kombinacji)
Ściąć drzewo! Gdzie jest ta piła!

Historię wyciąć z kretesem,
Jest łatwo, jaka to sprawa.
Czy piłę w ruch byście włączyli, 
Gdyby to była Warszawa?

Marek Pierzynowski (Międzyzdroje)

WIELKANOC W JORDANOWIE



Jezus zmartwychwstał!
Głos dzwonu wiernych woła!
Od Chajdówki, od Przykieca
Wali ciżba do kościoła!

Cieszmy się ludziska
Na to zmartwychwstanie,
Na dzisiejszą Wielkanoc,
Będzie świętowanie.

Patrzę z góry, z Jordanowa
I widzę pieszych sznureczek.
Tu idą z doliny, tam schodzą z góry,
Rządki wiernych – Pana owieczek.

Wejdźmy więc do kościoła
I pomódlmy się najszczerzej
Jak tylko umiemy,
Za tą Polskę, o Wielki Boże!
Za Ojczyznę, w której żyjemy.

By ona  była silna i by była cała,
By była ukochana, by była wspaniała,
By synowie nasi i córy nie musieli
Uciekać z niej, dla chleba,  
gdyż  pracy nie mieli.

Wielkanoc! Po mszy świętej
Do stołu siada rodzina,
(Raduje się dusza , raduje się serce)
 Normalna, a jakaś inna.

Pachnie jadłem i krochmalem
Obrus biały. Tu święconka!
Od pisanek kolorowo,
A stół jak kwietna łąka.

Czy wszyscy już za stołem?

Wstaje ojciec, dzieli jajko,
Symbol odrodzenia.
Życzenia, całusy, uśmiechy
I już … do jedzenia.

Tak pokrótce wygląda
Jordanowska rodzina,
A z góry Pan spogląda
I radosna jego mina!

 Alleluja! Alleluja!
Wielkanoc, Wielkanoc!

Marek Pierzynowski

Miedzyzdroje

Przebiśniegi z Jordanowa



Gdy ustąpiły śniegi,
Zaraz na skraju lasu
Wyrosły przebiśniegi,
Znak wiosny, wiosny czasu.

I rosną przycupnięte
Do zimnej jeszcze darni,
Jak dzieci przytulone
Do matki, co je karmi.

Kolor ich śnieżnobiały
Jakby odbicie śniegu.
Tyle dni pod nim spały,
Teraz chcą szybko – w biegu -

Do słońca, wody i nieba,
Do wiatru cieplejszego
I tylko tyle im trzeba,
By radość dać nam z tego!
A obok trawy (jeszcze) suche
I mech ma swe siedzisko.
Ich białe kwiaty swym duchem
Mówią nam: „Wiosna blisko”.

Marek Pierzynowski

Międzyzdroje

środa, 3 października 2012

PODBABIOGÓRSKIE SZOPKI


Małe arcydzieła spod Babiej Góry i z Babią Górą w tle, sporządzone przez dzieci z także i naszej Szkoły. Zrobione z naturalnych materiałów i samodzielnie - to był warunek sine qua non dopuszczenia ich do Konkursu, którego szczebel miejsko-gminny zakończył się w niedzielę. W następną niedzielę, dnia 20 stycznia 2008 roku odbędzie się w Zawoi uroczyste zakończenie tegorocznej edycji Konkursu i rozdanie nagród.
  
A jak na razie, to chcemy pokazać Koleżankom i Kolegom oraz odwiedzającym naszą stronę ich niepowtarzalne piękno i wierność tradycji - tej wielkiej - chrześcijańskiej i tej małej - regionalnej. Zdjęcia szopek znajdują się w Albumie.

Szczęść Boże naszym młodym artystom! 

NADCHODZI ROK NOWY


NA BABIEJ GÓRZE!!! 

Stanąłem ostatniego grudnia 
Na szczycie Babiej Góry! 
Od północy i południa 
Nic nie widać, jeno chmury. 

Na wschodzie jakieś łuny 
Domy się świecą, okna jarzą, 
Grajkowie stroją gęśli struny 
Ludziska jedzą, piją, gwarzą. 

Czekają na Nowy Rok! 
Za chwilę będzie Nowy Rok! 

I kto tam patrzy w mrok? 
Kto mnie widzi ? Nikt? 
Kto usłyszy mój krzyk? 
Dooooooooosiego Roku! 

A po co krzyczę, po co ? 
Przyszedłem spróbować się z nocą, 
Z własnym strachem, legendą!. 
Jestem przybyszem, nie przybłędą!

Marek Pierzynowski
(Międzyzdroje)

TRADYCJA, KTÓREJ ZAZDROŚCI NAM WARSZAWA


Wielki przyjaciel Jordanowszczyzny, redaktor Andrzej Zalewski z EKO Radio mówił kilkakrotnie na antenie o pięknej małopolskiej tradycji umieszczania choinek przed domami w okresie świąt Bożego Narodzenia.
    
Jak piękny jest to zwyczaj, możemy zobaczyć na zdjęciach. To jest to coś, czego zazdroszczą nam mieszkańcy wielkich miast z ich blokowiskami, dla których piękno "kraju za miastem" jest tak trudno osiągalne, i którego - zabiegani, zagonieni, zestresowani i zmęczeni - tak bardzo pragną. Dlatego nie zapominajmy od choinkach przed domami... - warto o tym pamiętać, choćby dlatego, by mieć w pamięci obraz domu rodzinnego, swoich najbliższych i kolorowych świateł świątecznego Drzewka na śniegu...
    
I jeszcze piękny wiersz od naszych przyjaciół w Sieci:

WIGILIA GRZYBIARZY z prośbą o... 

Ten śnieżny obrus, choinka, opłatek 
Dań kolory urocze, potrawy pachnące, 
Tata, Mama i ile kto ma dziatek, 
Sianko jak zasuszone w trawie słońce... 

Więc, kiedy siądziecie już za stołem 
I skosztujecie potraw chociaż pół-dwanaście, 
To zróbcie sobie przerwę, społem 
Pomilczcie trochę, główne światło zgaście. 

I proszę ...zaśpiewajcie kolędę... 

Otwórzcie okno, choć na krótką chwilę, 
Wtedy ja ją usłyszę, myślą z Wami będę 
I im głośniej ona zabrzmi, tym milej 
Będzie mi podjąć ten tekst i kolędę. 

A wtedy nasze myśli i sny takie same, 
Wędrować będą nad góry, nad morze 
(Nad Śląskiem, Krakowem, Warszawą, Poznaniem, 
Europą, Azją, Kanadą, Wujem Samem) 
O tym co jest, co było i co będzie w borze. 

Pieśń taka podjęta przez rzesze grzybiarzy, 
W ten wigilijny wieczór, (cicho) mi się marzy. 

Hej kolęda, kolęda...

Marek Pierzynowski
z Międzyzdrojów 

W JORDANOWIE I ŁĘTOWNI - SKĄD NASZE KORZENIE



Kółko Historyczne w dniu 15 grudnia 2007 roku dotykało dosłownie i w przenośni historii tego, co nam najbliższe, z czego wyrośliśmy i skąd pochodzimy.
  
















Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy od cmentarza jordanowskiego, gdzie odwiedziliśmy m.in. jego najstarszą część oraz groby w jego nowszej części. Wiemy, że wszystkie nekropolie świata są jak otwarta księga, z której czyta się i poznaje historię miejscowości. I co przeczytaliśmy? Kogo poznaliśmy? Ano poznaliśmy Pana Ignacego Ligaszewskiego - pierwszego kierownika jordanowskiej szkoły, który - gdy Ojczyzna wezwała swych synów - bez wahania zamienił pióro na powstańczą dwururkę i poszedł do powstania dzisiaj zwanego Powstaniem Styczniowym z 1863 roku.
   
Odwiedzieliśmy też innego kierownika szkoły o jakże podobnym życiorysie - nauczyciela, żołnierza Września 1939 roku, partyzanta i żołnierza AK - Pana Józefa Sulaka, który po II Wojnie Światowej dyrektorował jordanowską Szkołą Podstawową, będąc jednocześnie Komendantem OSP Jordanów. Poznaliśmy też ludzi młodych, którzy w wieku dwudziestu kilku lat walczyli z niemieckimi okupantami, przeszli piekło niemieckich obozów koncentracyjnych, byli to Marek Spławiński, Marian Łacek i wielu innych... Widzieliśmy też nagrobki mówiące o szczytnych zawodach (m.in. aptekarza Koehlera, muzyk, lekarz), którzy na przełomie XIX i XX wieku stanowili elitę naszego miasteczka, którzy założyli bank, lokowali budynki Magistratu, Sądu, kościoła, Plant, itd. itp. Nawiasem mówiąc wszystkie znaczniejsze budynki zostały postawione w latach 1908-1912.
  





Następnie zapoznaliśmy się właśnie w Ratuszu z historią Jordanowa i poniekąd całej dzisiejszej Gminy Jordanów, bo Wawrzyniec Spytek Jordan i Jego potomni zakładali miasta i wsie od Tokarni i Myślenic zacząwszy, a na Rabce i Spytkowicach skończywszy. Widzieliśmy akt lokacyjny oraz dokumenty z nadaniami i przywilejami królewskimi, oryginalne księgi cechowe, zaś naszym przewodnikiem był Pan Prezes Towarzystwa Miłośników Ziemi Jordanowskiej mgr inż. Stanisław Bednarz i jego zastępca inż. Robert Leśniakiewicz, który cały czas towarzyszy nam w naszych wędrówkach, szeroko dzieląc się z nami swoją wiedzą. Opowiadali nam oni o latach świetności Jordanowszczyzny, ale i o klęskach, trudnych latach rozbiorowych, wojnach i co za tym idzie zarazach, tzw. "morowych powietrzach" i innych nieszczęściach naturalnych i spowodowanych przez człowieka.
  






Dowiedzieliśmy się też, że Jordanów jako miasto leżące na terenach Galicji był takim niewielkim tygielkiem narodów, co było pewną konsekwencją lokalizacji w zaborze austriackim. Mieszkali tu bowiem Polacy, Węgrzy, Niemcy i wszechobecni Żydzi - obce nazwiska takie jak np. Goldwasser, Goldfinger czy Koehler mówią same za siebie. Jak wielu Żydów tu było swiadczą same fakty istnienia kirkutu (cmentarza) oraz synagogi (świątyni), które to obiekty zostały zniszczone przez Niemców podczas II Wojny Światowej. Widzieliśmy miejsce ich kaźni i obelisk poswięcony naszym starszym braciom w wierze. A dzisiaj? Dzisiaj też w ramach Unii Europejskiej osiedlają się u nas cudzoziemcy: Rumuni, Anglicy, Irlandczycy i nawet Hindusi!
  
Na koniec pojechaliśmy do naszej pierwszej parafii, do której należał Jordanów, a która znajdowała się w Łętowni. Tamtejszy kościół drewniany z 1765 roku leży na Szlaku Architektury Drewnianej, na którym leży także i Wysoka.
  


Poza tym widzieliśmy jeszcze trzy interesujące obiekty: wielopienną sosnę stanowiącą Pomnik Przyrody, obelisk upamiętniający bohaterską walkę i śmierć polskich partyzantów oraz przydrożny krzyż, z którym jest związana legenda o klątwie rzuconej na Jordanów przez Jezuitów... Pełni wrażeń powróciliśmy do domów ze świadomością, ze wszystko, co nas otacza jest historią i my sami też stajemy się jej częścią z każdym upływającym dniem...    

poniedziałek, 23 lipca 2012

Nowa trasa turystyczna


Od grudnia 2007 roku, przez Wysoką przebiega nowy szlak turystyczny. Ma on charakter międzynarodowy i przebiega prastarym szlakiem handlowym i pielgrzymkowym z Częstochowy i Kalwarii Zebrzydowskiej do Zakopanego i dalej na Słowację, Węgry oraz Austrię i Włochy do Watykanu.



Oficjalna nazwa nowego szlaku brzmi: MIĘDZYNARODOWA TRASA TURYSTYCZNA - SZLAK MARYJNY, bowiem widzie on przez cztery ważne ośrodki kultu maryjnego: Częstochowę, Kalwarię Zebrzydowską, Jordanów i Ludźmierz. Poza tym wiedzie on przez miejsca upamiętniowe walką Polaków o wolność - Wysoką oraz miejsce urodzin wybitnego Polaka - ks. kard. Stanisława Dziwisza - Raba Wyżna.




Trasa ta biegnie poprzez widokowo najpiękniejsze partie naszego regionu i Jordanowszczyzny, z których można podziwiać wspaniałe widoki Beskidów: Makowskiego, Wysokiego, Wyspowego, Gorców i Pasma Podhalańskiego. Zatem zapraszamy nie tylko pielgrzymujących, ale także wszystkich miłośników piękna naszej, polskiej ziemi z kraju i zagranicy!