środa, 13 lutego 2013

Dni Jordanowa: Wśród mieszczan, rycerzy i kmieci



Relacja „na gorąco” zwioski historycznej. W ramach obchodów Dni Jordanowa, zorganizowana została już po raz drugi na jordanowskim Rynku wioska historyczna, która zgromadziła przede wszystkim rzemieślników i artystów. Obowiązywały albo stroje z epoki, albo letnio-wakacyjne.

Pogoda dopisała! Po nocnym deszczu i paskudnym wietrze z chmurzyskami, ranek powitał nas słońcem, które zrazu nieśmiało, a potem coraz jaśniej świeciło nad naszym Miastem, aż wreszcie po południu zajaśniało całą pełnią sierpniowej krasy na bezchmurnym niebie! Wprawdzie wiał chłodnawy, północny wiaterek, ale tylko przyjemnie chłodził, a nie lodowato kąsał…

Poszliśmy tedy na Rynek i my…

Pierwej nasz wzrok przykuła sztuczna ściana do wspinaczki, gdzie jakieś dziewczę walczyło zwysokością i stromizną. Wyszła ona mniej więcej do połowy ściany, ale potem odpadła ku uciesze gawiedzi, co ją obserwowała i fotografowała. Ale my nie poświęcaliśmy jej zbytnio uwagi i poszliśmy dalej.

Najpierw skierowaliśmy swe kroki do straganu na którym pyszniły się wyplatane z drucików i siana „ździebloszki”: ptaszki, zwierzątka, smoki… Para artystów w strojach z epoki oferowała także inne wyroby rękodzielnicze.

Potem minęliśmy rycerzy w pysznych, pełnych zbrojach, którzy zażywali odpoczynku przed turniejem czy po turnieju w cieniu drzew naszych Plant. Gdyby wycięto te drzewa, teren Plant zamieniłby się w pustynną patelnię, bo słońce prażyło niemiłosiernie, a pod drzewami panował miły chłodek.

Następnie poszliśmy do artysty-garncarza, na stoisku którego pyszniły się przepiękne wyroby: dzbanuszki, dwojaczki, kubeczki, misy, garnki i inne naczynia z wypalanej gliny. Przyznaję, że łzy mi w oczach stanęły na ich widok, bo przypominały mi czasy młodości mojej, kiedy takie wyroby można było kupić w każdy poniedziałek na jarmarku i przykrym jest to, że wyparła je chińsko-koreańska plastykowa tandeta…

Obok garncarza znajdował się warsztat snycerza, który na poczekaniu rzeźbił w lipowym drewnie już to ozdobne talerze, już to figurki aniołów, ptaszków i innych stworzeń.

Dalej natknęliśmy się na kociołek z bulgocącą zawartością. Nie wiem, co tam było, ale to chyba był albo bigos, albo kwaśnica na wieprzowinie. NB, obok kotła z jednej strony znajdowała się pracownia maselniczki i serowarów, gdzie można było spróbować produktów mlecznych: masła i białego sera z autentycznego, nie rozcieńczanego i niechemizowanego mleka krowiego.

Poza tym znajdowała się tam także kądziel, na której robiono nici na tkaniny wełniane czy lniane… Widok, który już dawno odszedł do lamusa historii i tylko takie prezentacje przypominają o tym, jak produkowano odzież w dawnych czasach…

A skoro mowa o maśle i serach, to wypada także powiedzieć o chlebie. Był on, a jakże – w kilku odmianach: bochenków i kołaczy – w tym słynne sidzińskie kołacze z dodatkami sera i ziół. Można było je wszystkie spróbować z masłem, miodem, solą… Poza chlebem i kołaczami były tam także znane z literatury placki – moskale. Bardzo dobre, ale dla ludzi mających zdrowe zęby – sic!

A skoro o chlebie mowa, to obok straganu piekarzy znajdował się stragan rzeźnika, na którym pysznił się upieczony w całości prosiak. Za drobną opłatą „co łaska” można było dostać kawałek smakowitej wieprzowinki do zdegustowania. Zdegustowałem – istotnie wspaniała. Miałem w nosie wszystkie ostrzeżenia lekarzy i dietetyków mówiące o złym wpływie „złego” cholesterolu na moje naczynia.

Tuż obok podziwialiśmy rycerskie koniki ze Stadniny w Toporzysku, dwa śliczne i sympatyczne zwierzaki, które były nieco zdeprymowane hałasem i obecnością tak wielkiej ilości ludzi. No i same namioty wojowników – od rycerzy spod Grunwaldu, aż do zagończyków JKM Michała Korybuta Wiśniowieckiego i uczestników Victorii Wiedeńskiej JKW Jana III Sobieskiego, obok których znajdowała się ekspozycja ówczesnej broni i zbroi, działająca na wyobraźnię szczególnie najmłodszych. Tuż obok znajdowały się także… dyby, w które drzewniej zakuwano co bardziej niesfornych mieszkańców Miasta.

No i wśród eksponatów znajdował się także nasz, grzybowy akcent – piękne rydzyki, kozaki i potężny prawdziwek, z którym sfotografowała się Ania.

Kolejnym punktem programu był pokaz szermierki na szable – w czasie którego dwaj panowie w kontuszach nie żałowali pałaszy i walili nimi jak Wołodyjowski czy Kmicic. Po pojedynku do pierwszej krwi (dosłownie i w przenośni) przyszedł czas na zawody łucznicze, w których udział wzięli młodzi adepci tego sportu. Nie muszę dodawać, że strzelający z łuku chłopcy przyciągali uwagę przede wszystkim dziewcząt, które otoczyły strzelnicę i przyglądały się zawodom… Należy tutaj dodać, że był to konkurs strzelecki, w której pierwszą nagrodą był Róg Myśliwski założyciela naszego Miasta – Wawrzyńca Spytka Jordana, zaś sam konkurs miał rangę imprezy powiatowej!

Robimy jeszcze jeden obchód Rynku, gdzie znajdowały się dmuchane zamki, batuty i inne dziecięce atrakcje, lodziarnia i stragany z różnymi – tym razem współczesnymi wyrobami – i udajemy się do Galerii Pod Basztą, gdzie znajduje się ekspozycja prac rękodzielniczych – naszych hafciarek, które pracowały także na Rynku.

Ekspozycja zawierała kilkanaście ciekawych prac, które już to były oryginalnymi wytworami ludowych artystek, już to kopiami obrazów słynnych mistrzów pędzla. Wszystkie pięknie oprawione i wyeksponowane na ścianach Galerii.

Wracamy do domu nieco żałując, że nie mogliśmy wziąć udziału w tej imprezie we wrześniu ubiegłego roku. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku też dopisze nam i pogoda oraz nasiwspaniali Organizatorzy i Sponsorzy, którym zawdzięczamy te wspaniałe wrażenia!  

Kliknij: http://grzybypl.blogspot.com/2011/08/dni-jordanowa-wsrod-mieszczan-rycerzy-i.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz