środa, 13 lutego 2013

WYSPA LODU, OGNIA I WIATRU



Islandia, to jedna z wielu wysp samotniczek trwająca na bezkresie Oceanu Atlantyckiego. Jeszcze do niedawna niezauważona przez wielkich współczesnego świata, a odkrywana na nowo przez ludzi poszukujących lepszego i dostatniejszego życia. Niestety, ostatnio miota nią światowy kryzys finansowy. Piękna, budząca szacunek i respekt w swej malowniczej surowości Dalekiej Północy. To kraj pełen wody, ognia, wiatru, lodu i… wodospadów! Kraj słońca i mroku. Szczodrości i ubóstwa. Kraj pełen kontrastów tak pod względem ekonomicznym, jak i przyrodniczym czy kulturowym. 

Już pierwsze wrażenie turysty przywodzi na myśl, że Pan Bóg jakby dorzucił ją ludziom długo po stworzeniu świata, aby dopełnić dzieła stworzenia, a i tak się ma wrażenie, że to jeszcze nie koniec, o czym świadczy wciąż dymiąca ziemia, sycząca gejzerami, geotermalnym ukropem i lawą, co jest skutkiem rozsuwania się w tym miejscu płyt tektonicznych: Amerykańskiej i Euroazjatyckiej. Patrząc na to z geofizycznego punktu widzenia, Islandia leży na wyniesionym ponad poziom Atlantyku fragmencie dna morskiego i należy tym samym do jednego i drugiego kontynentu. Pod Islandią znajduje się idący od wnętrza Ziemi pióropusz rozgrzanej magmy, która powoduje to, ze utrzymuje się ona ponad powierzchnią oceanu – gdyby naraz znikł, to jak legendarna Atlantyda Islandia znikłaby w falach morskich i zapadła w czterokilometrowej głębi…

O tą ziemię jako pierwsi upomnieli się Europejczycy, o czym świadczy wzmianka Pyteasza z Massali (dziś Marsylia) żyjący w IV w p.n.e., pochodząca z roku 300 p.n.e., w której wspomina on o dalekim lądzie nazywając go Ultima Thule. Nawiasem mówiąc dotarł on także nawet na nasze Pomorze i jego ekipa wylądowała u ujścia Wisły! Pierwszymi osadnikami na Islandii byli tam mnisi iroszkoccy, a po nich Normanowie w latach 870 – 930 n.e. Zaś swą nazwę Kraina Lodu wyspa zawdzięcza Wikingowi Naddoddowi, który trafił tam niejako przejazdem w drodze na Wyspy Owcze i ochrzcił Islandię Krainą Śniegu, a ostateczną nazwę Islandia – Kraina Lodu – zawdzięcza śmiałkowi imieniem Flóki Vilgerdasson, który w 860 roku przybył w okolice Husaviku usiłują się tu osiedlić. Podczas zimy wymarzło mu bydło i musiał wracać z tej niegościnnej ziemi do rodzinnej Norwegii. Pierwszym „zakotwiczonym” osadnikiem na ziemi islandzkiej był norweski Wiking Ingólfur Arnarsson – norweski wiking, który uznawany jest za pierwszego stałego nordyckiego osadnika na Islandii. Osiedlił się na przylądku Ingólfshöfði. Nie był on jednak pierwszym Skandynawem, który zamieszkał na wyspie, ponieważ wcześniej jedną zimę niedaleko Húsavík spędził niejaki Garðar Svavarsson, pochodzący ze Szwecji. Nie można też zapominać, że przed wikingami wyspę zamieszkiwali irlandzcy mnisi, z których jednak żaden nie jest znany z imienia. Ingólfur przybył na wyspę w 874 i zbudował swoje domostwo w miejscu, które nazwał Reykjavík. Fakt ten uznawany jest za początek epoki osadnictwa, która trwała do 930. Wydarzenia te zostały opisane w pochodzącym ze średniowiecza dziele „Landnámabók”, czyli „Księdze o Zasiedleniu”. Według zawartej w niej na poły legendarnej opowieści, Ingólfur, zbliżając się na swoim statku do wybrzeża, miał wyrzucić do wody „słupki tronowe”, które stanowiły część tzw. krzesła wikinga. Wiking miał się osiedlić w tym miejscu, gdzie woda wyrzuciła słupki na brzeg. Miejscem tym okazała się „zatoka dymów”, jak nazwał ją ów Wiking – czyli dzisiejszy Reykjavik.

Od tej pory Islandię zaczęli zasiedlać kolejni Wikingowie i dziś wiadomo, że mężczyźni osadnicy to Skandynawowie, zaś kobiety to głównie branki z Wysp Brytyjskich.

Obecnie działająca w Reykjaviku firma DeCode Genetics potwierdza badaniami genetycznymi nad wyspiarzami, iż społeczeństwo to genetycznie sięga do początków osadnictwa z X wieku. W tym okresie Islandia za namową króla Norwegii Olafa I Trygvassona (ojca Olafa II Haraldssona – późniejszego św. Olafa), a decyzją Althingu (tamtejszego parlamentu istniejącego do dziś dnia – sic!) przyjęła chrześcijaństwo.  Wpływy norweskie nie trwały jednak długo, gdyż po Unii Kalmarskiej zawartej w 1397 roku, Islandia dostała się pod zwierzchnictwo duńskie. Miało to swe konsekwencje w zmianie religii panującej w czasie Reformacji, na protestantyzm, a ściślej na luteranizm, co miał miejsce około roku 1540. W czasie II Wojny Światowej Islandia stanowiła bazę wypadową sił lotniczych i morskich  Aliantów na Atlantyk Północny i Arktykę. Stacjonujące tam okręty i samoloty brały udział w bitwach konwojowych z niemieckimi raiderami i U-bootami. Po wojnie, Islandia stała się ważnym ogniwem w systemie obronnym NATO i znajdowała się tam baza USAF w Kevlaviku oraz amerykańskie i brytyjskie stacje radiolokacyjne, stacje nasłuchowe NSA i SIGINT oraz przeciwpodwodnego systemu SOSUS. Dzisiaj Amerykanów nie ma już w Keflaviku – pozostało po nich tylko lotnisko.

Jaka jest dzisiejsza Islandia? To kraj ludzi pracowitych i oszczędnych, dumnych, twardych, upartych, typowych pionierów – takich, jakimi ich ukształtowała ziemia i klimat, w którym przyszło im żyć, pracować i przetrwać. Przekazując z pokolenia na pokolenie język, tradycję, doświadczenie i wysoką świadomość społeczno-polityczną. Dość powiedzieć, że jest to kraj o najstarszej demokracji i naród o najstarszym języku pisanym w Europie.

Język islandzki, który poprzez izolację jest najbliższy staronordyckiemu od XII wieku nie uległ większym zmianom, i dlatego nie można mówić o języku staroislandzkim – jak zrobił to Juliusz Verne w „Wyprawie do wnętrza Ziemi” – dlatego też mogą oni czytać najstarsze teksty średniowiecznych sag bez najmniejszego trudu i w oryginale! Sagi te są przekazywane z pokolenia na pokolenie w formie pisanej, ale i ustnej w obliczu dzisiejszych badań archeologicznych i historycznych opracowań stają się nie tylko legendami, półprawdami, ale i autentycznymi zdarzeniami skrzętnie wydobywanymi z pomroki dziejów. Sądzę, że i my, Polacy powinniśmy poważniej traktować naszych – jak to mówimy – legendarnych władców Polan i uwierzyć wreszcie w moc słowa, nie tylko tego pisanego.

Przekaz świadomości i ciągłość kulturowa poprzez pokolenia w tamtejszym klimacie i w połączeniu z budową geologiczną to być albo nie być dla tych ludzi. Dlatego oni nauczyli się wykorzystywać do maksimum to, czym obdarzyła ich Przyroda. Z jak wielkimi niedostatkami i głodem przyszło im się zmagać (o czym mówią też i sagi i twórczość islandzkiego pisarza-noblisty Halldóra Kiljana Laxnessa) świadczyć mogą nazwy terenowe, np. Góry Spichlerzowe, bowiem szukano w niskich partiach tych gór jagód, ptasich jaj czy porostów uzupełniając i tak już ograniczoną dietę. Nawet dzisiaj życie stad owiec wyznaczają pory roku – od wiosennych narodzin po wrześniowy czas likwidowania stada, gdyż krótki okres wegetacji nie pozwala na zebranie dostatecznej ilości paszy dla nich. Owce, to podstawa tak w kuchni jak i w garderobie.

Przepiękne wzory i ściegi wełnianych wyrobów (wspaniałe swetry!!!)  nie zmieniły się od pokoleń. To jest najwspanialsza ochrona przed wiatrem i wilgocią. Wełna co prawda nasiąka wodą, ale trzyma ciepło, co pozwala przeżyć rybakom w czasie wielogodzinnych połowów.

Z podziwem obserwowałam osady i miasteczka, gdzie w każdej miejscowości znajdował się Dom Kultury. To właśnie tam odbywają się koncerty i zebrania, to właśnie tam omawia się aktualne problemy lokalne i państwowe, tam rozlicza się swoich przedstawicieli, których wybrano w demokratycznych wyborach, nie stroniąc od odważnych czy kłopotliwych pytań i uwag. Wszak pierwszy Althing (dosł. Rada Starszych) odbył się w 930 roku, i od tego czasu datuje się tradycja islandzkiego parlamentu.

Matka Ziemia – mówimy. Matka, która karmi i ubiera. Tak, ale na islandzkiej ziemi odnosi się wrażenie, że matka działa wbrew swoim dzieciom. Z surowym klimatem i nieprzyjaznymi glebami, pierwotnym, dzikim równie urzekającym jak i przerażającym krajobrazem. To wszystko kształtowało charaktery tych ludzi zmagających się z Naturą, i może dlatego obserwowałam tam tyle dowodów na ludzką solidarność (taką prawdziwą, nie pod publiczkę, jak u nas), życzliwość, wzajemną bezinteresowną pomoc, i Społecznictwo przez duże „S”, czego przykładem jest walka o zachowanie Złotego Wodospadu, oddanie prywatnych gruntów pod zalesienie, czy założenie ogrodu botanicznego, prywatne kościółki, muzea, itd. itp.

No i sama budowa tej ziemi – jak już napisałam, Islandia leży na wulkanie i wulkanami stoi. Ludzie potrafili wykorzystać te dary Przyrody i zaprzęgli w służbie człowieka. Gorąca woda porusza turbiny elektrowni dając niemal darmowy prąd. Dzięki gorącym źródłom Islandczykom odpadł problem ogrzewania i wszystkie kłopoty związane z zanieczyszczeniem środowiska przez spaliny. W czasie swej wędrówki po tej wyspie widziałam jak tworzy się dno oceaniczne. Widziałam jak w uchodzi para z kuchni Cyklopów czy potężnych Trolli przez otwory fumarol i solfatar. Podziwiałam całe baseny krystalicznie czystej i zarazem piekielnie gorącej wody, o czym w Europie można tylko pomarzyć. Widziałam zastygłe w fantastyczne kształty czoła pól lawowych i czarne góry, które powstawały na oczach ludzi w czasie potężnych wybuchów wulkanów. Jeżeli istnieje gdzieś królestwo Śmierci, to jest ono w górach Islandii. To tutaj, w kraterze wulkanu Hekla wedle wierzeń ludzi Średniowiecza miało znajdować się wejście do Piekła… Ale najpiękniejszą rzeczą na Islandii jest…. woda! Woda w każdej postaci i w każdym stanie skupienia. Wrząca i parująca w gejzerach, spadająca w tysiącach przepięknych wodospadów, w których rozpylona w powietrzu woda kładzie ogromne, soczyste tęcze do stóp widza, który ma wrażenie, że uczestniczy w jakimś niesamowicie pięknym mistycznym spektaklu Natury, czy w jeszcze jednym dniu kreacji kosmosu przez Boga… Woda ta dudni jak afrykańskie tam-tamy i słysząc ten przenikający wszystko niski pomruk człowiek dopiero zdaje sobie sprawę z tego, że jest świadkiem nieustannych procesów tworzenia i niszczenia zachodzących we wnętrzu naszej żyjącej planety.

Była także poza Północnym Kręgiem Polarnym, na małej wyspie Grimsey. Wrażenia niezapomniane. Miałam szczęście, bo nie opuszczała mnie słoneczna i letnia pogoda. Surowa dzikość północnej Przyrody szczególnie pokazuje tu swe oblicze. A jednak i tutaj mieszkają i pracują ludzie. Ci, którzy tu przybywają otrzymują Certyfikat o Przekroczeniu Północnego Kręgu Polarnego, który jest dla turysty równie wspaniałą pamiątką jak dla żeglarza Dyplom o Przekroczeniu Równika! Niestety nie ma tam żadnego widocznego oznakowania tego magicznego równoleżnika 66°33’39″N, a jedynie stoi tam drogowskaz z strzałkami wskazującymi kierunki do najważniejszych miast świata: Nowego Jorku (4445 km), Moskwy (3103), Reykjaviku (325), Sydney (16.317) i Tokio (8494). A zatem po zaliczeniu obu Zwrotników i Równika przyszło mi zaliczyć także Północne Koło Podbiegunowe…   

Chcę tą drogą podziękować moim przewodnikom po świecie islandzkich cudów: Paniom Dorothei Thomasdottir, Evie Ingvidottir i Panu Vaclavowi Ingvi Alfredssonowi oraz Gesturowi Hjaltassonowi z Akureyri za pomoc i ogromną wiedzę, którą mi przekazali poświęcając mi swój cenny czas.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz